Jedyny utwór opublikowany osobiście i ostatni utwór napisany w jednym stoją tomie. Dla jednych bełkot bez sensu i strata czasu, dla innych kwintesencja poetyczności. Alkohol, narkotyki, sodomia i co tam jeszcze szalejąca dusza zapragnie. No i poezja, która ma towarzyszyć, w swoim łamaniu reguł, życiu nieokiełznanemu. I cóż? Ano poeta, u szczytu sławy poetyckiej, rzuca poezję. Logiczne - racjonalny irracjonalizm, konsekwentna niekonsekwencja. Poezja nie pasuje do szalonego życia. Nawet jego szalona poezja. A poza tym - jeśli można zrobić wszystko i można wszystko napisać, to jaki sens w robieniu czegokolwiek i w pisaniu? Im więcej można, tym mniej ma sens. Jeśli wszystkie drogi są takie same, to co za różnica, którą się wybierze? Nie-pisanie poezji jest, na równi z jej pisaniem, powołaniem poety? Zasady, reguły, prawa trzymają świat, a kosmos nie pozwala na łamanie praw. Gdzie prawa, tam i sankcje. Sankcje należą do natury rzeczy. Brak twardych praw to nie chaos, bo chaos to albo tworzenie praw - czyli narodziny kosmosu, albo znoszenie praw - czyli rozbijanie kosmosu. A po chaosie znoszącym prawa już tylko nicość. Alternatywa ostateczna to nie prządek albo wolność, ale porządek albo nicość. Oto odkrycie, błysk oświecenia, "iluminacje" poety nihilisty. Sankcją ostateczną za złamanie zasad wszystkich nie jest wolność nieograniczona, ale nicość właśnie, czyli otchłań - "sezon w piekle". Ba, gdybyż tylko sezon. Wszak brak praw to także brak czasu...