Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.
Bardzo nas ciekawi, co napisałby Eco o tej książce, gdyby potraktował ją tak samo błyskotliwie, jak "bezkompromisowo" traktował rzeczy cudze. Jeśli podszedłby do niej z równą "przenikliwością spojrzenia" czy też "obnażyłby" jej "paradoksy i uzurpacje (...), miałkość i umysłową tandetność", której świadectwa odnajdywał wszędzie i we wszystkim naokoło siebie? (cytaty za wydawcą).
Tom drugi krótkich instrukcji, które mają pomóc uniknąć absurdalnych pułapek, jakie zastawia na wszystkich ogłupiała współczesność. Kropla w morzu potrzeb - zaledwie 37 tematów, a przecież "w realu" jest ich nieskończoność - jak przystało na inwencję władcy tego świata.
Umberto Eco redakcja. Czym jest piękno w swoich przejawach, czyli co, kiedy i dlaczego zasługiwało, bądź zasługuje na to, by być nazwane pięknym. Moc ilustracji.
Ale to był hit, kiedy w PRL-u ukazało się pierwsze wydanie! Sensacja, atrakcja, kulminacja! Tylko spod lady i tylko dla znajomych. Kto miał, ten się puszył i paradował z książką pod pachą (żeby każdy widział z kim ma przyjemność). Takie były porywy próżności: nie nowy telefon, nie nowy tatuaż, nie kolczyk w nosie, nie ubranie, którego prawie nie ma, nie włosy w siedmiu kolorach (i czterech smakach), nie... a zresztą, co tu się rozpisywać. Targowisko próżności trwa nieprzerwanie, tylko atrybuty i akcesoria "lansu" się zmieniają. Dawno, dawno temu to były książki... . A samo "Imię Róży"? Cóż, czar jakby uwiądł i z dymanego arcydzieła (jak głosili wydawcy Umberto Eco wkroczył do grona najbardziej uznanych pisarzy XX wieku, dołączając do towarzystwa m.in. Kafki, czy Camus - aż takiego nabrali zapału w entuzjazmowaniu się, "szał na kortach" proszę ja kogo) pozostało wątłe wspomnienie. Hic transit itd...
W zasadzie cena powinna się składać z trzech "6", jak na okładce. Templariusze, Graal, takie tematy - moda na okultyzm rozpuszczonego dobrobytem świata. Zło, które wydaje się atrakcyjne i zabawne - ciekawe, co autor powiedziałby nam teraz - gdyby mógł - na temat tych "rozrywkowych tematów" i "nadziei podporządkowania" pana tego świata.
35 krótkich felietonów - instrukcji, np. "Jak rozumnie spędzić wakacje", albo "Jak rozplanować czas". No i najważniejsza - w tym kontekście - "Jak korzystać z instrukcji". Specjalista od średniowiecza w całkiem współczesnych tematach. Absurd i ironia w służbie zmagań z codziennością.
Zachwycający album. Na str. 10 fascynujący (nie za dużo tych emocjonalnych przymiotników?) widok z Gubałówki na Zakopane. Zdjęcie z 1890 roku. Aż trudno uwierzyć, że była to kiedyś "normalna" miejscowość, a nie, jak obecnie, chaotycznie zabudowana i architektonicznie zaśmiecona dolina, zasnuta na stałe smogiem, do której, jak lejek, prowadzi autostrada. Na marginesie: dlaczego Szwajcarzy, nawet do swoich największych kurortów, nie budują autostrad, tylko zostawiają wąskie drogi, typu dawnej "Zakopianki"? Nie stać ich? Nie rozumieją, że jak człowiek jedzie "w góry", to musi mieć szeroko i wygodnie? Bo się spieszy i nie będzie stał w korku! Aż ciśnie się na usta parafraza Obelixa: "ale głupi ci Szwajcarzy!". Tak czy inaczej: książka jest niezwykłym dokumentem jak talent i wizja jednego człowieka ukształtowały i przeobraziły świat realny. Kreacja stała się tradycją, naturą.
Było piękne miasto. Aż przyszła niemiecka Europa i nie ma miasta. Wyższa, germańska kultura, cywilizacja aryjskich nadludzi i jej szczytowe osiągnięcie: idealna destrukcja miasta "na prawie niemieckim".
Wydanie drugie (a więc całość w jednym tomie) książki, która w PRL-u była obowiązkową pozycją każdej inteligenckiej biblioteki. "Opowieść o sztuce europejskiej naszej ery" (taki podtytuł) jest opowieścią historyka, który przyznaje "sztuce rolę nie tylko tego czynnika, który cieszy oko i porusza myśl, ale także, który swym pięknem i estetycznym ładem wychowuje i wszczepia poczucie odpowiedzialności za to, co stworzyły pokolenia, a co tak łatwo zniszczyć dziś może jeden moment." Minęło pół wieku i minęła taka wizja sztuki. Przynajmniej oficjalnie: agresywni i pozbawieni jakichkolwiek intelektualnych pretensji i kwalifikacji "artyści", mają tylko jedno hasło: zaszokować i zarobić. Odchody w puszce, filmowanie jedzenia banana, okaleczanie siebie i innych, itp. szaleństwa i idiotyzmy oto "twórczość" nachalnie lansowana i narzucana współcześnie. I najważniejsze: by było jak najwięcej seksu w jak najdziwniejszych konfiguracjach i układach, najlepiej na scenie, w teatrze. Architektura ustąpiła miejsca "dewelopingowi", a urbanistyka wciskaniu "plomb - inwestycji" na najmniejszy bodaj skwerek, bo musi powstać kolejna "plaza", "house" czy "mansion". Taką "sztukę" produkują władcy masowej wyobraźni i dysponenci kredytów. Chwała Bogu są normalni ludzie, dla których sztuka pozostaje wzniosłą dziedziną ludzkiego ducha, a artysta jest twórcą obdarzonym kunsztem, wrażliwością i odpowiedzialnością. Dla nich jest ta książka - zbiór najwspanialszych dokonań twórczych. Dla tych zaś, którzy - by zacytować Witkacego - "zbydlęceni po azjatycku" sprowadzili życie ludzkie do kilku najpospolitszych odruchów fizjologicznych dzieło Białostockiego może być oczyszczającą i pouczającą wyprawą w świat piękna, prawdy i dobra - wartości, które legły u podstaw europejskiej cywilizacji. Może, ale czy będzie?
Eseje o malarstwie dziewiętnastego i pierwszej połowy dwudziestego wieku (podtytuł książki: "Od Davida do Picassa"), które były pisane albo przed wojną, albo tuż po niej. W obu wypadkach rozprawy noszą piętno czasów, w jakich powstawały: nieświadomego swych apokaliptycznych przeznaczeń przedwojnia oraz przenikniętego sowieckim marksizmem-leninizmem stalinizmu. Ale - o dziwo - dzięki temu książka staje się niezwykłym świadectwem dla badaczy ewolucji ducha towarzyszącego sztuce przełomu wieków.
Podtytuł: "100 kultowych rzeczy zjawisk i miejsc". Każdemu ze 100 tematów poświęcono kilka zdjęć i kilkadziesiąt zdań, które - w zamiarze autorów - mają pokazać i powiedzieć to, co najważniejsze. Polscy autorzy - to wyjątkowa sytuacja, gdyż w zasadzie wszystkie przewodniki są przedrukami obcych wydawnictw - pisali dla polskiego turysty. Piekielnie trudne zadanie, zwłaszcza, jeśli autorzy muszą zaufać innym autorom, którzy też pewnie komuś zaufali... . W tej sytuacji jeden błąd, ze względu na lakoniczność całości, przez proporcje, staje się już nie taki mały (jak np. informacja o Całunie). Choć czego można się spodziewać za takie pieniądze?
Władysław Witwicki napisał "Wiadomości o stylach" przed wojną, a swoją pracę podjął z myślą o młodych czytelnikach, którym chciał dostarczyć podstawowej wiedzy o sztuce. Książka należy zatem do kanonu lektur obowiązkowych dla każdego, kto zdobywa wykształcenie ogólne, niezbędne dla człowieka kulturalnego. Przed wojną były to fundamenty obycia w kulturze. Obecnie są to wyżyny nieosiągalne dla przeciętnych absolwentów szkół średnich, a nawet wyższych uczelni. Na przykładzie dawnych, popularnonaukowych publikacji widać jakiej dewaluacji uległy współcześnie takie pojęcia jak "człowiek kulturalny", "wykształcenie wyższe", "człowiek wykształcony". Większość współczesnych "ludzi wykształconych" nie będzie w stanie przeczytać ze zrozumieniem rzeczy, która kilkadziesiąt lat temu pisana była celowo w sposób prosty i odwoływała się do wiedzy elementarnej. Dziś ta wiedza uzurpuje sobie prawo do tytułów naukowych... . Książka ujmuje przemyślaną selekcją materiału oraz prostotą, jasnością i uporządkowaniem wykładu, a że czasem zawiera dyskusyjne tezy czy wnioski, to przecież nic zaskakującego w rozprawie o sztuce. Zalety niepodważalne, wady znikome.
"Nauki społeczne". Najpierw tą "nauką" był marksizm, a potem (wraz z uwiądem "realnego socjalizmu") inne ideologie - zależnie od mody, koniunktury politycznej, czy wreszcie zależnie tylko do pieniędzy, czyli od grantów i stypendiów. Teraz jest "dżender", bo na nim najwięcej się zarabia. Ciekawe, co będzie następne? Bez względu jednak na to, co to będzie, to na pewno to "coś" będzie jeszcze bardziej "naukowe". Możliwe, że nawet tak, jak naukowy był marksizm: do bólu. Prawdziwego.
Książka zagadka: autor (nie Szostakowicz, tylko jego rozmówca, który notował wspomnienia kompozytora) spisał prawdę, czy fantazjował? A może tylko trochę koloryzował, może tylko trochę zmyślał? Szostakowicz kończy swoje wspomnienia ze smutkiem: "opisałem wiele niewesołych, a nawet tragicznych wydarzeń, a także kilka groźnych i odpychających postaci. Moje kontakty z nimi przyniosły mi wiele smutku i cierpienia". Życie "pełne rozczarowań i goryczy, która sprawiła, że moje życie było szare". Wielki kompozytor, tragiczne czasy i wielka sztuka, która nie przyniosła uwolnienia i oczyszczenia...
Jeden z najbardziej znanych (i lubianych) polskich malarzy XX wieku i jego osobiste zapiski z samotniczego życia. Obraz międzywojennych, paryskich rozterek - nie tylko artystycznych. Lektura dla miłośników pamiętników - notatek z codzienności.
Co myśleć o światowej sztuce nowoczesnej, o sztuce XX wieku, o czasach, kiedy artyści porzucili tak staromodne pojęcie jak "piękno"? Zresztą czy to dziwne? Skoro nauka pożegnała się z "prawdą", a w życiu ludzie nie kierują się "dobrem", to po co komuś "piękno"? Książka powstała w PRL-u, u schyłku panowania stalinowskiego socrealizmu - doktryny, która podporządkowała sztukę totalitarnej, socjalistycznej ideologii. Paradoks: w krajach socjalistycznych, zniewolonych przez system sowiecki, artyści marzyli o wolności, w krajach wolnych artyści marzyli o socjalizmie i tęsknili za sowieckim zniewoleniem.
Jeszcze jedna próba zsyntetyzowania dziejów Polski, tym razem podjęta przez marksistowskiego historyka w gasnącym PRL-u, więc i marksizm po przejściach, również schyłkowy.
Pierwsze wydanie "Historii filozofii", w której Jan Legowicz zawarł swoją wizję dziejów zmagań "miłośników mądrości" z tajemnicą istnienia. Swoją wizję dziejów, ale w latach, w których "Historia" była pisana i wydana, była to wizja obowiązkowa, bo marksistowska, a więc taka, która w "materializmie historycznym" i "materializmie dialektycznym" widziała metodę odpowiedzi na wszystkie pytania jakie stanęły przed ludzkością. Były owe materializmy bowiem, jako dzieło największych geniuszy ludzkości, tj. Marksa, Engelsa, Lenina (Stalina parę lat temu skreślono z tej listy, a nawet wykuto jego nazwisko z książki trzymanej pod pachą przez kamiennego robotnika - posągu strzegącego wejścia do PKiN, czyli "pekinu") absolutnym i ostatecznym zwieńczeniem myśli ludzkiej. Dzisiaj brzmi to nieprawdopodobnie, ale w tamtych latach głoszono (z całym przymusem aparatu państwowego i ze wszystkich katedr uniwersyteckich!), że jedyne, co pozostaje nauce, to "twórczo rozwijać marksizm", czyli tworzyć przypisy do dzieł "klasyków", bowiem na marksizmie kończy się rozwój myśli ludzkiej (tak jak na socjalizmie i komunizmie kończy się historia). Taki idiotyzm był uznawany za jedyną prawdę - ostateczną, absolutną i niepodważalną! Ilu "naukowców" z tamtych oszalałych lat, ilu "profesorów" z tamtych zidiociałych "uczelni" do dzisiaj uchodzi za "wybitnych intelektualistów"? Ilu wychowanych i wykształconych przez nich kretynów pleni się w "nauce polskiej"? Ilu z nich jest dzisiaj "autorytetami moralnymi"? "Historia" Legowicza byłaby ciekawostką historyczną i bibliofilską, gdyby nie jej nieobliczalny wkład w kształtowanie kolejnych pokoleń "inteligencji". Niszczący fundamenty nauki i irracjonalny marksizm wciąż żyje i wciąż mnożą się jego kadry w kolejnych odsłonach walki "o nowy, wspaniały świat" (dla "równiejszych").
Historia sekretna, czyli - podobno - prawdziwa. Jednym słowem, co zakrywa propaganda (jak widać od zarania historii) lub jaki portret można namalować, gdy przestaje się malować na zamówienie władzy jej przypochlebiony konterfekt. Pisanie o możnych tego świata to - od wieków - albo propaganda i pochlebstwo, albo karykatura i oszczerstwo. Gdzie jest prawda? Rarytas dla miłośników sensacji (starożytnych).
Cztery tomy, z których każdy stanowi "wybór tekstów źródłowych z propozycjami metodycznymi dla nauczycieli historii i studentów" (jak głoszą podtytuły). Lektura chyba najważniejsza dla chcących poznać historię. Co prawda nie dociera się do zdarzenia samego, ale można zobaczyć, jak na zdarzenie minione patrzyli jemu współcześni, a więc można przynajmniej mieć nadzieję, że jest się dosyć blisko faktu historycznego. Każde opracowanie historyczne jest w jakimś stopniu prezentacją poglądów historyka, a zatem nawet wybór tekstów źródłowych jest - chociażby poprzez eliminację - manifestacją wizji świata osoby dokonującej selekcji, ale mimo wszystko ma się jednak do czynienia ze źródłem, a nie tylko z jego omówieniem, zawsze przecież już bezpośrednio ideologicznym. Bardzo interesująca i pouczająca publikacja: dotarcie do źródeł dowodnie uzmysławia, że "Historia magistra vitae est" (a jeśli nie, to za takie nieuctwo płaci się w sposób najbardziej tragiczny, bo ludzkim życiem i to - o zgrozo! - często milionami ludzkich istnień).
"Historia współczesna", czyli cztery opowiadania ("W cieniu wiązów", "Manekin trzcinowy", "Pierścień z ametystem", "Pan Bergeret w Paryżu") w zasadzie o jednym: o głupocie, korupcji, ciemnocie i zabobonie (tj. o religii). Taki portret Francji namalował swoim noblowskim piórem najmądrzejszy z mądrych, najdowcipniejszy z dowcipnych, najświatlejszy z oświeconych i pozbawiony jakichkolwiek wad intelektualnych i duchowych pisarz, socjalista, a z czasem komunista, Jacques Anatole Thibault. Uważał, że wie wszystko, a nawet trochę więcej. No brak wprost słów by opisać jego wyjątkowy geniusz - sam zresztą nie krył, że był mądrzejszy od Boga, którego zresztą - jak twierdził - nie ma (to od kogo był mądrzejszy zatem?!). Lata minęły, Bóg jest, a któż pamięta dzisiaj (oprócz historyków literatury) Jacques'a Anatole'a Thibault'a - dla potomnych Anatol'a France'a? Błysnęła i zgasła jeszcze jedna gwiazda lewicy intelektualnej minionego wieku. A tak zaciekle literacko oczerniał swoją własną żonę...
Drugi tom z czterotomowego wydawnictwa, które stanowi "wybór tekstów źródłowych z propozycjami metodycznymi dla nauczycieli historii i studentów" (jak głoszą podtytuły). Lektura chyba najważniejsza dla chcących poznać historię. Co prawda nie dociera się do zdarzenia samego, ale można zobaczyć, jak na zdarzenie minione patrzyli jemu współcześni, a więc można przynajmniej mieć nadzieję, że jest się dosyć blisko faktu historycznego. Każde opracowanie historyczne jest w jakimś stopniu prezentacją poglądów historyka, a zatem nawet wybór tekstów źródłowych jest - chociażby poprzez eliminację - manifestacją wizji świata osoby dokonującej selekcji, ale mimo wszystko ma się jednak do czynienia ze źródłem, a nie tylko z jego omówieniem, zawsze przecież już bezpośrednio ideologicznym. Bardzo interesująca i pouczająca publikacja: dotarcie do źródeł dowodnie uzmysławia, że "Historia magistra vitae est" (a jeśli nie, to za takie nieuctwo płaci się w sposób najbardziej tragiczny, bo ludzkim życiem i to - o zgrozo! - często milionami ludzkich istnień).
Panoptikum pustoty - żenujące targowisko próżności. Oto paradoksalny efekt nagromadzenia w jednym tomie aż tylu obrazów jałowego samouwielbienia. Szkoda czasu i atłasu.
Choć dzieje świata są "opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości, a nieznaczącą nic", nieustającą wojną zła z dobrem, to prezentowana książka przedstawia cudowny sposób na okiełznanie tego piekielnego chaosu: wystarczy ustawić wszystko alfabetycznie. Porządek alfabetyczny jest przecież porządkiem i to nie budzącym niczyich sprzeciwów. Co więcej: układ alfabetyczny jest przyjmowany nie tylko powszechnie jako niekwestionowalny, ale nie budzi żadnych rozterek moralnych. Remedium na ból istnienia - chaos okiełznany: porządek alfabetyczny. Ordnung muss sein!
Pliki cookies i pokrewne im technologie umożliwiają poprawne działanie strony i pomagają nam dostosować ofertę do Twoich potrzeb. Możesz zaakceptować wykorzystanie przez nas wszystkich tych plików i przejść do sklepu lub dostosować użycie plików do swoich preferencji, wybierając opcję "Dostosuj zgody".
W tym miejscu możesz określić swoje preferencje w zakresie wykorzystywania przez nas plików cookies.
Te pliki są niezbędne do działania naszej strony internetowej, dlatego też nie możesz ich wyłączyć.
Te pliki umożliwiają Ci korzystanie z pozostałych funkcji strony internetowej (innych niż niezbędne do jej działania). Ich włączenie da Ci dostęp do pełnej funkcjonalności strony.
Te pliki pozwalają nam na dokonanie analiz dotyczących naszego sklepu internetowego, co może przyczynić się do jego lepszego funkcjonowania i dostosowania do potrzeb Użytkowników.
Te pliki wykorzystywane są przez dostawcę oprogramowania, w ramach którego działa nasz sklep. Nie są one łączone z innymi danymi wprowadzanymi przez Ciebie w sklepie. Celem zbierania tych plików jest dokonywanie analiz, które przyczynią się do rozwoju oprogramowania. Więcej na ten temat przeczytasz w Polityce plików cookies Shoper.
Dzięki tym plikom możemy prowadzić działania marketingowe.