Tony Thorne zadedykował swój słownik "Rocznikowi '68". Symboliczne wskazanie na pochodzenie współczesnego śmietnika, jaki z rozpędu i zgodnie z "postmodernistycznym" nicowaniem pojęć nazywa się "kulturą". A przecież nie ma, bo nie może być, "kultury postmodernistycznej". Wszak istotą postmodernizmu jest właśnie jego antykulturowy, kontrkulturowy charakter. Oto jądro "postmodernizmu": wiedza i związana z nią prawda zastąpione ideologią i różnymi prymitywnymi wierzeniami, dobro zastąpione jawnie głoszonym i praktykowanym złem, piękno i harmonia świadomie gwałcone brzydotą i obrzydliwością, szacunek dla ludzkiego życia zastąpiony histerią ekologiczną wspartą zmuszaniem do aborcji, eutanazji i kultem dla eugeniki, półanalfabeci i półgłówki czczeni jak bogowie i przedstawiani jako geniusze. A wszystko w chaosie pojęć, gdzie celowo niszczy się znaczenia słów: dyktaturę zdeprawowanej mniejszości nazywa się demokracją, totalitarną wszechwładzę państwa i totalną kontrolę rodziny sprawowaną przez państwowe organy nazywa się wolnością, zniewolenie i przymus nazywa się krzewieniem tolerancji, agresywną cenzurę światopoglądową nazywa się dialogiem społecznym, bluźnierstwo nazywa się religią, atak na chrześcijaństwo i chrześcijan nazywa się tolerancją religijną, ludzkim działaniem nazywa się działanie powodowane instynktami i elementarnymi, fizjologicznymi podnietami i pobudkami, życie na kredyt nazywa się działaniem gospodarczym, gospodarkę sparaliżowaną setkami urzędniczych regulacji i "drukowanie" pieniędzy nazywa się wolnym rynkiem, itd, itd, itd. W miejsce sensownego trudu, systematycznej i celowej pracy i wypoczynku po trudzie wprowadza się "zabawę" pojmowaną jako nieustanną utratę świadomości w obłąkanym, fizycznym odurzeniu. Zebrane w jednym tomie "mody, kulty, fascynacje" (taki podtytuł) właśnie przez to, że zebrane razem porażają swoją gigantyczną głupotą. Aż trudno uwierzyć, że ludzie mówią, piszą, robią i wierzą w takie brednie. Bo najkrótszą definicją postmodernizmu będzie określenie go jako światopoglądu, który zbiera w sobie wszystkie zabobony (by użyć określenia O. Bocheńskiego), w jakie wierzył człowiek od zarania dziejów i na całym świecie. Zbiór wewnętrznie sprzeczny, w którym np. wiara w różne pogańskie gusła sąsiaduje z wiarą w "naukę". Oto świat duchowy współczesnego "człowieka prymitywnego" - zapoznany i odrzucony dorobek duchowy cywilizacji europejskiej. Po raz pierwszy w dziejach nieokrzesani i agresywni barbarzyńcy, groźni dla kultury i cywilizacji, nie przybyli z zewnątrz, " spoza gór i rzek". Zostali wyhodowani przez tę cywilizację: w "oświeconym" systemie edukacyjnym. W szkołach, w których z założenia jajo mądrzejsze jest od kury (jeden z fundamentalnych absurdów postmodernizmu: dorośli mają uczyć się od dzieci). Książka uzmysławia jeszcze jedną, przerażającą prawdę, choć może to uzmysłowienie nie jest zgodne z intencją autora: otóż logiczną konsekwencją "kultury postmodernistycznej" będzie rzeź prawdziwa. Po zabiciu ducha (czyli człowieczeństwa) przyjdzie kolej na ciała (czyli na ludzi). Armagedon ante portas. ©Antykwariat Domowy™