Fryderyk Nietzsche: niespełniony niemiecki literat, napuszony megaloman i kabotyn, ignorant, w istocie obłąkany nieszczęśnik, szaleniec, który - zanim całkowicie stracił rozum - napisał kilka książek, dzięki czemu został uznany za filozofa przez tych, którzy za szczyt mądrości uznają obnoszenie się z buntem przeciw Bogu i przypisywanie sobie cech nadludzkich z tego tylko powodu, że publicznie się głosi, że „Boga nie ma”. Otwarte gardzenie „podludźmi”, czyli wyznawcami Chrystusa, nie jest niczym odkrywczym, wszak od zarania Chrześcijanie byli traktowani już to jako bluźniercy, już to jako głupcy, co w obu przypadkach wystarczało za usprawiedliwienie do ich prześladowań i martyrologii. Nietzsche dostarczył wszystkim walczącym z Chrystusem, wszystkim wyznawcom rasizmu doskonałych argumentów filozoficznych, które - złączone z darwinizmem społecznym i materializmem - zaowocowały największymi zbrodniami w dziejach ludzkości. Świat „nadludzi”, świat „nowego człowieka”, to świat ideologicznie, teoretycznie bez Boga, ale praktycznie świat absolutyzacji i deifikacji kasty wybranych, świat „ludzi-bogów”, co oznacza świat niewolnictwa i obozów koncentracyjnych, świat, w którym życie ludzi nie należących do kasty „nadludzi” mniej jest warte od istnienia rzeczy materialnych, roślin i zwierząt. „Nadczłowiek” uniesiony samouwielbieniem i pychą, przepełniony pogardą dla „nieosób”, dla „miernot”, chce zająć miejsce Boga, więc stawia się „poza dobrem i złem”, „przewartościowuje wartości” i… kończy w całkowitym szaleństwie. Ale tego efektu swoich majaczeń obłąkany „nadczłowiek” już nie jest w stanie pojąć, zdany na łaskę i niełaskę pielęgniarzy. Spowity w kaftan bezpieczeństwa, z pieluchą między nogami „nadczłowiek” dobrnął do granic „woli mocy”. A żyje tylko dzięki temu, że „podludzie” widzą jednak mimo wszystko w jego istnieniu wartość. Co za odwieczny, tragiczny paradoks: wszyscy piewcy "nadczłowieczeństwa" zawsze siebie postrzegają jako tych wybranych, jako stojących ponad prawem naturalnym, jako tych decydujących o życiu i śmierci innych, którym odbierają człowieczeństwo, by móc twierdzić, że nie popełniają zbrodni gwałcąc ich i mordując wedle swych nieposkromionych żądz. "Nadludzie" chwalą zbrodnię, dopóki ich nie dotknie, chwalą przemoc, póki jej nie doświadczą, chwalą gwałt, póki ich nie spodli. A w chwili kiedy zło zwróci się przeciw nim samym, kiedy "nadczłowieczeństwo" okaże swoją nicość (a dane im będzie zachować resztki rozumu) przywołają, błagając o zmiłowanie, wszystkie wartości i prawa, którymi jeszcze przed chwilą gardzili, i które - jako "nadludzie" - z upodobaniem deptali. Szatan natomiast, który posługiwał się pysznymi "nadludźmi" jak marionetkami, porzuci ich z pogardą: "i cała historia kończy się tragicznie - ten, który niedawno sądził, że o czymś tam decyduje, spoczywa sobie w drewnianej skrzynce, a otoczenie, zdając sobie sprawę, że z leżącego żadnego pożytku mieć już nie będzie, spala go w specjalnym piecu" (jak to zgrabnie podsumował Woland). No patrzcie państwo: był "nadczłowiek", nie ma "nadczłowieka", a to ci historia... . Niestety, został jad, który zabił jego duszę, zostały jego książki. Iluż jeszcze nieszczęśników te obłąkane myśli zatrują, przywiodą do zguby?