Książka ukazała się w 1977 roku w serii "Klasyka młodych". I nic dziwnego, bo jest to literatura dobra i pouczająca. Ale trwa walka z tradycją. "Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata". Gdyby ta książka została napisana współcześnie zostałaby przez "postępową" cenzurę zdyskwalifikowałaby za "język nienawiści", za "brak inkluzywności", za "stygmatyzujące role społeczne", za "wykluczające i nietolerancyjne podejście do płci i preferencji seksualnych", za "uprzedzenia religijne", za "brak ekologicznej i prozwierzęcej świadomości", itd. "Takie będą rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie". I "po owocach ich poznacie". Oto owoce "postępowego, tolerancyjnego, inkluzywnego, wolnego od uprzedzeń religijnych" chowu: chorobliwie egoistyczni, samolubni młodzi ludzie bojący się jak ognia jakiejkolwiek odpowiedzialności, których jedyną troską jest dostarczanie sobie rozrywek i przyjemności za wszelką cenę, nawet za cenę zdrowia i depresja, która staje się chorobą epidemiczną już w szkołach podstawowych. Oto owoce "tolerancyjnego, wolnego od religijnych pęt" chowu. Tymczasem okazuje się, że w środowiskach kierujących się tradycyjnie pojmowanymi wartościami religijnymi młodzi ludzie nie cierpią na utratę sensu życia, zdolni są pokonywać nawet największe przeszkody i trudności, odnajdują radość i sens w życiu rodzinnym i w wychowywaniu dzieci (o dziwo nie ma w tych środowiskach problemów z "dzietnością"), a jednocześnie - budując szczęśliwe życie rodzinne - wykazują niezwykłą aktywność społeczną. Jednym słowem troska o własną rodzinę nie odcina ich od świata, ale daje im siły do polepszania - w miarę możliwości - tego świata. To wszystko wynika z badań socjologicznych i trzeba być doprawdy socjologiem, by nie dostrzec błogosławieństw wynikających z życia "po bożemu". Socjologowie sami robią badania, z których wynika, że systemowo wmuszana ideologia "postępu" niszczy rodzinę i jest bezpośrednią przyczyną destrukcji osobowości, chorobliwej infantylizacji, wzrostu agresji społecznej i karykaturalnego wręcz przerostu postaw roszczeniowych, a jednocześnie - ci sami socjologowie - są w awangardzie tej dyktatury "postępu i tolerancji". A może to nie głupota i ślepota, tylko celowe działanie? W wypadku socjologów zachodzi pewnie i jedno i drugie, bo jak powiedział kiedyś Jan Kaczmarek, otwierając cykl skeczy "Z socjologią na ty": "znałem kiedyś socjologa - pracowało toto jako popychle".