Podtytuł "Dla duszy i ciała" jest trochę zaskakujący. Bo, że dla ciała, to nie ma najmniejszej wątpliwości, ale dla duszy? Likiery, nalewki, ratafie, rumy, piwa, wina... ich związek z duszą, duchem, chyba tylko luźny, poprzez "spirytus". A jaką duchową moc mają pieczenie, befsztyki, drób, dziczyzna - wszystko przyrządzane na niezliczone i wyszukane sposoby? Przy delicjach z ryb związek duszy i ciała chyba najłatwiej uzasadnić. A słodkie wypieki, smakołyki ociekające lukrem baby i pierniki? Chwała Bogu, że są mazurki, więc dzięki nim duchowy aspekt łasuchowania można przynajmniej próbować usprawiedliwiać tradycją obrzędów. Jednym słowem przy tej książce wezwanie, abyśmy "nie obciążali serc naszych od obżarstwa" (Łuk. 21:34) staje się prawdziwym wyzwaniem dla każdego, kto będzie dogadzał sobie daniami, deserami i trunkami przyrządzonymi według przepisów tradycyjnej kuchni klasztornej. Prawdę mówiąc od samego czytania można otrzeć się o grzech obżarstwa. Umiarkowanie jest cnotą. A jak ćwiczyć się w cnotach, jeśli nie poprzez doświadczanie i opieranie się dużym i silnym pokusom? "Nie można mówić o zwycięstwie, jeśli nie było walki" - jak słusznie zauważył Tomasz a Kempis. Dzięki pozostałym dwóm cnotom głównym, a więc dzięki roztropności i męstwu, można praktykować umiarkowanie. I tak okazuje się, że wymiar duchowy przedstawionej książki ujawnia się w jej pobudzaniu do mężnego i roztropnego umiarkowania - w tym wypadku umiarkowania w jedzeniu i piciu. A kto zapanuje nad pokusami kulinarnymi, ten i w innych sferach będzie umiał troszczyć się o czystość serca. A więc jednak rozkosze ciała w służbie ducha. Tu skończmy okazywanie duchowych walorów prezentowanej książki, bo idzie nam tak dobrze, że zaraz okaże się, że najlepszą lektura zachęcającą do postu jest... książka kucharska!