Thomas Merton, Rozmowy z milczeniem. Modlitwy i rysunki.
Opis
Thomas Merton, Rozmowy z milczeniem. Modlitwy i rysunki. Tłumaczenie Andrzej Wojtasik.
Wydawnictwo M, Kraków 2004. Stron 212. Okładka twarda. Książka (jak) nowa.
140,00 zł
Thomas Merton, Rozmowy z milczeniem. Modlitwy i rysunki. Tłumaczenie Andrzej Wojtasik.
Wydawnictwo M, Kraków 2004. Stron 212. Okładka twarda. Książka (jak) nowa.
Aby odnaleźć Boga. Życie jest poszukiwaniem Boga. Jest drogą, jest podróżą, jest podążaniem za wezwaniem serca, jest wędrówką wzbudzaną tęsknotą za szczęściem, dobrem, prawdą, pokojem. Bóg, czyli wszystko za czym tęskni każda dusza. Nawet tych, którzy przekonują, że ani duszy, ani Boga nie ma. Może nawet ich dręczy taka tęsknota najbardziej? Jak zauważył pewien zaprzyjaźniony czytelnik książka nasuwa jedno zaskakujące spostrzeżenie: tyle myśli o Bogu, a w zasadzie brak myśli o Jezusie...
"Ludzie listy piszą" do siebie, a potem - bywa tak czasem - inni je czytają (choć czytanie cudzych listów było zawsze nagannym zachowaniem). Tymczasem korespondujące sławne osoby piszą (podobno) zawsze ze świadomością, że to, co intymne u zwykłych ludzi, u nich stanie się publiczne z konieczności. Stąd i inny, niż u zwykłych śmiertelników, charakter listów: pisane są bardziej z myślą o autoprezentacji niż o komunikacji. Jak pamiętnik, ale - poprzez zaadresowanie do konkretnego odbiorcy - są czymś na kształt "pamiętnika spersonalizowanego". Znajomość, świadomość odbiorcy ma wpływ na treść refleksji i sposób czynionych zwierzeń. Bardzo ciekawy rodzaj pisarstwa. W tej książeczce "listy piszą": mnich szukający wybawienia przed "duchem amerykańskim" i poeta umykający przed "duchem sowieckim". Pierwszy kroczy drogą, która jest prawdą i życiem - drogą ku światłu, co zdaje się mu być drogą "na wschód". Drogi przeciwnie, jego droga prowadzi "na zachód" - ale tym samym jest drogą ku światłu gasnącemu. Czy (a jeśli tak, to jak) przetną się ich drogi? Dojdzie do spotkania? A może do zderzenia? A może się miną? Natomiast czytelnik - jak w wierszu Tadeusza Śliwiaka - może "biec w obie strony równocześnie".
Chrześcijański mnich filozofuje i mistycyzuje oczarowany Tao.
Słynny mnich trapista o wschodnich tradycjach kontemplacji, albo jakie pożytki można odnieść, gdy się "mistycyzuje co nieco" (Przybora Jeremi).
Podtytuł: "Codzienne medytacje". Wyimki z dzienników Thomasa Mertona, przypisane przez wydawcę kolejnym datom w roku (jeśli to są wyimki, to autor chyba starał się zapisać większość zdarzeń i myśli swego życia). Wyimki mają pomóc miłośnikom Thomasa Mertona "rozpocząć naukę w szkole własnego życia".
Kilkanaście esejów, zbiorów myśli, prób poetyckich, uwag i skojarzeń na różne tematy, które pojawiały się w XX-wiecznej wyobraźni masowej. Dodatkowo grafiki autora jako ilustracje.
Zapiski z końca życia pustelnika, który nie mógł żyć bez światowych spraw i szukał pełni samotności w zajmowaniu się aktualnymi sprawami politycznymi, żył sztuką, literaturą, ożywioną korespondencją, a pełni chrześcijaństwa szukał na Dalekim Wschodzie.
Jeszcze jedna książka, która zawdzięcza swoje powstanie czcicielom Mertona. Tym razem pomysł i opracowanie jest owocem zachwytu, jaki żywiła do niedoszłego pisarza (który chciał być mnichem) i do nieuformowanego mnicha (który chciał być pisarzem) jego gorąca wielbicielka z Nowego Jorku (według nomenklatury nowych czasów: jego "fanka"). Książka jest więc jeszcze jednym zbiorem cytatów, tym razem wybranych z myślą, by posłużyły jako zastępnik tradycyjnej liturgii godzin (czyli, jak pisze wydawca "horarium").
Tym razem książka nie Mertona, ale o Mertonie - rzecz jasna pełna podziwu. Na stronie 49 cytat przypominający, że Mertonowi uwagę na mistyczną tradycję chrześcijaństwa ('Wyznania św. Augustyna', 'Naśladowanie Chrystusa') zwrócił hinduski mnich. Polska literatura dla dzieci też zna takiego bohatera, który po calutkim szukał świecie, tego co jest bardzo blisko...
Autor też idzie za głosem ekstazy: książka jako świadectwo oczarowania mnichem, który publicznie, jako pisarz, nie używał swego imienia zakonnego i - będąc pustelnikiem - prowadził tak ożywione życie towarzyskie (goście, podróże, korespondencje, pisarstwo,...), że starczyłoby na kilka zgoła normalnych, potocznych żywotów.
Biografia wydana w czterdziestą rocznicę śmierci Mertona - drugie wydanie. Recenzenci piszą, że jest to "napisana z miłością" "przedmowa do życiorysu jednego z najbardziej niezwykłych mnichów wszech czasów". Tylko czy Mertona trzeba reklamować stosując poetykę "marketingu nachalnego", gdzie każda sprzedawana rzecz jest reklamowana jako "osiągnięcie wszech czasów"?
Thomas Merton napisał niezliczoną ilość listów. Niniejszy zbiór jest kilkusetstronicowym wyborem tematycznym zrobionym po śmierci autora. Jak na pustelnika Thomas Merton utrzymywał zgoła zaskakujące ilością i intensywnością kontakty i więzi.
Thomas Merton, Doświadczenie wewnętrzne. Podtytuł: Zapiski o kontemplacji. Wydawca reklamuje książkę jako ostanie wielkie dzieło Mertona. Gdybyż każdemu dane było kończyć życie w kontemplacji rzeczy najważniejszych, ale cóż, tyle jest do roboty każdego dnia, tyle spraw, które koniecznie, ale to koniecznie trzeba załatwić, tyle telefonów "wykonać", tyle obejrzeć... . Nie wiadomo w co ręce wsadzić, a tu jeszcze jakieś "ćwiczenia mistycyzujące"! Świat woła, a tu "trzeba wejść do izdebki". Petroniusz by powiedział: "to nie dla mnie"... Autor staje przed zadaniem karkołomnym: stara się upublicznić wiedzę na temat najbardziej wewnętrznego i osobistego doświadczenia, z istoty swojej nieprzekazywalnego i niewyrażalnego środkami potocznymi. Może poezja? Ale Merton poetą w tej książce nie jest. Oto wykład na temat kontemplacji.
Dwóch mnichów i 18 lat korespondencji. W tle Sobór Watykański II, hinduizm, buddyzm, pisanie, polityka i politykowanie,... . Jakże inny duch, niż w "Naśladowaniu Chrystusa".
Życie bez Boga nie ma sensu - czego najsłynniejszym podsumowaniem jest myśl Dostojewskiego, że "jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno". Z drugiej strony życie z Bogiem jest ciągłym zmaganiem się samym sobą - "jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i niech mnie naśladuje". I nie ma "trzeciej strony". Albo albo. Nie ma wersji soft: albo bezsens, albo droga pod ciężarem krzyża. Merton próbuje powiedzieć, jak mamy "jeden drugiego brzemiona nosić", by droga na Golgotę była "wypełnieniem prawa Chrystusa", czyli wypełnieniem najważniejszego, po nakazie miłości Boga, nakazu: przykazania miłości bliźniego. Miłość jest ofiarą - ofiarą za kogoś, bo nikt nie jest samotną wyspą. Trudno to pojąć, pławiąc się w uciechach i udogodnieniach, jakimi zniewalają rentierskie społeczeństwa dobrobytu, ale nic dziwnego: przecież "królestwo moje nie jest z tego świata".
"Kto ma Boga, temu sam Bóg wystarcza". A jeśli nie ma, to czy braki uzupełni albo wypełni Merton? W jakim stopniu Dobra Nowina jest "niekompletna"? W jakim stopniu potrzebuje "uzupełnienia" z buddyzmu, z Freuda i z tysięcy innych idei, ruchów, nurtów przewalających się po świecie? A może jednak jest kompletna? Może jednak Chrystus powiedział wszystko, co miał powiedzieć, nauczył wszystkiego, co miał nauczyć i zamiast tracić czas na czytanie różnych bardzo ciekawych i bardzo ważnych rzeczy wystarczy otworzyć Biblię? Kto z poszukujących Boga przeczytał całą Biblię? Kto z poszukujących Boga sięga po Biblię codziennie? Kto z poszukujących Boga szuka Boga w Biblii? Kto ucieka się do Biblii w chwilach, gdy gubi sens życia? Kto z czytających Mertona przeczytał całą Biblię? Czy można być zakochanym w Mertonie bardziej niż w Zbawicielu? "Kto nie ma w nienawiści...".
"Nowy posiew kontemplacji", czyli wiara i religia według Mertona - wersja druga (bo najpierw oczywiście był "Posiew kontemplacji").
Jeszcze jedna książka - w zasadzie książeczka - księdza Jana Twardowskiego z serii "Kilka myśli..." . Dla zabieganych, zapracowanych, dla wszystkich, którzy mają mało czasu na czytanie - ale znacznie więcej na myślenie (w samochodzie, w autobusie, na ulicy, na spacerze z psem... jest wszak tyle okazji na myślenie - nie trzeba ciągle "miziać" palcem po telefonie)
Łaska wiary nie jest biletem do przyjemnego i wygodnego życia. A nawet więcej, znacznie więcej: nie ma zbawienia bez Krzyża. Nie ma zbawienia bez cierpienia i opuszczenia, nie ma zbawienia bez przeżycia słów Psalmu 22 "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?", wyszeptanych przez Chrystusa przed zgonem. Ekonomiczna religia potoczna buduje obraz wiary jako transakcji: "ja dam swojemu bogu modlitwę, swój czas i swoje pieniądze, a w zamian dostanę powodzenie życiowe - a jak nie, to mnie taki bóg nie interesuje i znajdę sobie takiego boga, który doceni moje poświęcenia". Tak przemienia się Boga Ukrzyżowanego w "boga dobrego samopoczucia" (ks. Piotr Pawlukiewicz). Książka jest świadectwem, że wiara w Chrystusa to nie wiara w długowłosego hipisa nucącego sentymentalne piosenki przy wtórze gitary i fletu, ale że wiara jest walką o Jego naśladowanie - czyli, że prowadzi do ofiary z własnego życia: "jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i niech mnie naśladuje" (Łk 9, 23). Książka jest też świadectwem świętości, bo "nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich" (J 15, 13).
Kwiatki świętego Franciszka z Asyżu, czyli miłość, czystość i ubóstwo - jako środki, nie jako cel. Jako droga do pełnej wolności, do szczęścia przeznaczonego dla człowieka. Słodkie jarzmo. To był wiek XIII. A wiek XXI? Seks i chciwość zaspokajana z kredytu. Nie ma drogi, jest tylko tu, teraz i wszystko od razu. To nie znaczy, że nie ma drogi - znaczy jedynie, że kredyty nie pozwalają się nigdzie ruszyć, chociaż podróżuje się po świecie Ciekawe pytanie o wolność - któż bardziej wolny: św. Franciszek, który nie miał nic, więc miał cały świat, czy współczesny Franciszek, wystrugany z reklamy telewizyjnej, ulepiony z gazetowej mody, który ma SUV'a (na kredyt - 5 lat) i apartament (na kredyt - 35 lat)? A jedyna droga jaką zna, to jest droga w SUV'ie do "firmy", do której jeździ, bo trzeba spłacać raty za SUV'a... . Aż, któregoś dnia, z jakiegoś powodu, przestaje się jeździć do "firmy" i... szczęście prawdziwe, jeśli się trafi wówczas na "Kwiatki świętego Franciszka". Bo SUV'y i "firmy" przemijają - wcześniej czy później. Święty Franciszek cieszy się wiecznością. Zwłaszcza w takim solidnym i eleganckim wydaniu ma większe szanse na walkę z działaniem upływającego czasu.
Apoftegmaty Ojców Pustyni w wyborze i opracowaniu Thomasa Mertona i z jego wstępem. Bardzo ciekawe i pouczające jest zestawienie erudycyjnych, zanurzonych we współczesnej kulturze popularnej, dywagacji XX-wiecznego "pustelnika" z lakonicznymi, zwięzłymi i zaskakująco prostymi myślami pustelników z IV wieku (wstęp Mertona to 1/4 objętości książki).
Podtytuł: "Źródło pokoju i szczęścia". To takie proste: nie będzie ani pokoju, ani szczęścia, jeśli nie ma zaufania Ojcu. Koniec, kropka. Tylko tyle i aż tyle. Proste. To dlaczego jest takie trudne? Może po lekturze tej małej książeczki przynajmniej część trudności zniknie? Autor by powiedział: "módlmy się, by tak się stało". Wszystko, co było aktualne na przełomie XVI i XVII wieku (kiedy żył autor), jest aktualne również dzisiaj, bo było takim od początku - od pierwszego dnia stworzenia.
Józef Augustyn SJ naucza o życiu duchowym i modlitwie odpowiadając na pytania uczestników skupień i rekolekcji. Jest to poradnik, który powstał dzięki zaangażowaniu osób świadomie poszukujących sensu i prawdy. Jednym słowem droga wiary jako droga codzienności.
Benedyktyńska recepta na sensowne i szczęśliwe życie. A że każde życie kończy się śmiercią, więc nic dziwnego, że starania i modlitwy o dobre życie powinny być zwieńczone zrozumieniem sensu modlitwy "o dobrą śmierć".
Ojciec Święty Benedykt XVI. Zapis kazań i rozważań wygłoszonych przy różnych okazjach, a dotyczące jednego tematu: Eucharystii.
Cisza - tylko w niej można usłyszeć to, co ważne. Bo prawda, dobro, sens życia to dary ciszy, tylko ciszy. Cisza, samotność, modlitwa. To oczywiste - przecież tak żyje współczesny człowiek, niestrudzony i pokorny poszukiwacz prawdy...
Niemiecki obóz pracy przymusowej w Płaszowie (Zwangsarbeitslager Plaszow des SS- Und Polizeiführers im Distrikt Krakau) niemcy zaczęli budować w listopadzie 1942 r. Miał on tymczasowo służyć wykorzystaniu żydowskiej siły roboczej z getta oraz rozwiązać „kwestię żydowską” w Krakowie. Przekształcony 10 stycznia 1944 r. w niemiecki obóz koncentracyjny (Konzentrationslager Plaszow bei Krakau) istniał niemal do końca wojny, zajęty 18 stycznia 1945 r. przez Armię Czerwoną. Początkowo umieszczano w nim ludność żydowską z krakowskiego getta, z czasem trafiali do niego mieszkańcy okolic Krakowa, więźniowie podobozów Płaszowa, aresztowani przez Gestapo. Dla Polaków niemcy wydzielili odrębny obóz. Przez cały okres funkcjonowania, w wyniku wyniszczającej pracy i systematycznej eksterminacji fizycznej, niemiecki obóz płaszowski pochłonął tysiące ofiar, głównie krakowian: Żydów i Polaków. Za jego drutami niemcy zamordowali też przedstawicieli innych narodowości, m.in. Węgrów i Cyganów. Publikacja łączy w sobie bogaty i unikalny materiał ikonograficzny z obszernym rysem historycznym niemieckiego obozu. Praca składa się zatem z dwóch – wzajemnie się uzupełniających – części: monograficznej i albumowej, zawierającej 60 zdjęć archiwalnych uzupełnionych fotografiami współczesnymi.
Słownik czyli glosariusz, synonimów czyli bliskoznaczników. Tak to działa.
Jak w tytule. Reżyser opowiada o historii i okolicznościach powstania filmu.
O duszy polskiej... Czy naród może mieć duszę? Polska: naród, który był i jest, a miało go nie być, z historią, której - pod karą więzienia i śmierci - nie wolno było nawet opowiadać, a wciąż jest żywa i obecna, z wiarą, której ma nie być ("bo to takie nienowoczesne i nieeuropejskie"), z rzeczywistością, która tym bardziej realna, im bardziej ukryta, gdzie śmierć zadawana za bycie częścią tego narodu - od pokoleń - jest najważniejszym członkiem każdej rodziny... Jaka jest jego dusza zatem? Czy w ogóle naród ma duszę? A może tylko niektóre narody mają duszę, bo okupiły ją zbiorowym i dziedzicznym cierpieniem?
A miało być tak pięknie... XX i XXI wiek. Postęp i dobrobyt. A wyszło, eh, gadać szkoda a pisać ciężko. "Muzyka, muzyka, góralska muzyka... cały świat łobejdziesz, ni ma takiej nika". Zresztą, co tam góry. Nawet jak z Polesia zacznie się podróż to efekt będzie taki sam. Bo co się znajdzie na świecie? Cesarza? Imperium? Wszędzie tylko wojna i bieda, coraz więcej wojny i biedy. Jak nie wojna, to tak, jak pisał Aleksander hr. Fredro: "gdzie nie spojrzeć na świecie tylko błoto albo śmiecie". Ryszard-obieżyświat-z-nominacji-partyjnej dużo się tego naoglądał. I tak fajnie pisał - bo "wszystkie Ryśki to fajne chłopaki".
Chyba wszystko, co można wiedzieć o tym niezwykłym samolocie (i jego licznych wersjach). Monografia niemal idealna: opracowanie historyczne i techniczne. Niezliczone zdjęcia (nawet najdrobniejszych szczegółów), schematy, plany, kolorowe tablice. Doskonała jakość edytorska.
Mrożek oraz jego nieporadne w formie i szydercze w treści rysowanie. I zagadka: kto jest autorem tekstu w rysunku na stronie 277?
Cały Mleczko, cały on! Czyli - zgodnie z obwijką reklamową - ukochany rysownik post-PRLowskiej, lewicowej "Polityki".
W jednym tomie zebrane opowiadania pisane przez trzydzieści lat, można więc podróżować - wraz z Lemem - w czasie. Co prawda jest to czas nieskończenie krótki wobec istnienia Kosmosu, bo tylko owe trzydzieści lat, ale zawsze. Jak zmieniała się twórczość pisarza tworzącego programowo dla pieniędzy i rozrywki? Okazuje się, że podróż w czasie to zarazem podróż w przestrzeni: nieskończonej - bo przestrzeni ducha...
Tak mało potrzeba by mieć w życiu dużo uciechy. Wystarczy kartka papieru i kilka kredek. No i oczywiście przyda się jeszcze niniejsza książka: zawiera bowiem tak wiele praktycznych rad oraz pomysłów, że każdy artysta-amator będzie czerpał ze swego hobby możliwie jak najwięcej przyjemności. Propozycja dla wszystkich, którym do przeżywania frajdy z życia nie wystarcza ślepienie się w telewizor, w komputer czy mizianie smartfona.
Biskup Grzegorz Ryś wybrał przeszło pięćdziesiąt cytatów z Ewangelii i opatrzył je swoim komentarzem. Jak bardzo swoim? Jeśli książkę wydaje wydawnictwo Księży Jezuitów, ale mimo to nie ma w niej "Imprimatur"?
Protestancki celebryta występujący publicznie jako hierarcha kościoła katolickiego. W tym dziele spragniony odnowienia ducha czytelnik znajdzie zapis rekolekcji prowadzonych w 2013 roku, we Wrocławiu. Nauczanie biskupa wydrukowane, ale książka - co oczywiste - bez imprimatur.
Protestancki celebryta występujący publicznie jako hierarcha kościoła katolickiego. Miłośnik kolorowych wdzianek w stylu szat liturgicznych. W tym dziele spragniony odnowienia ducha czytelnik znajdzie "zapis konferencji wygłoszonych podczas XXXII Pieszej Pielgrzymki Krakowskiej 6-11 VIII 2013".
Podtytuł: "Refleksje na każdy dzień roku". Bestseller. Książkę napisał słynny mnich benedyktyński, ale jego refleksje - choć przypisane konkretnym datom - nie są związane z czytaniami przewidzianymi na owe dni. Może dlatego książka nie ma imprimatur?
Protestancki celebryta występujący publicznie jako hierarcha kościoła katolickiego (zawsze w nowych strojach - miłośnik kolorowych wdzianek w stylu szat liturgicznych). W tym dziele spragniony odnowienia ducha czytelnik znajdzie ekumeniczne rozważania na temat miłości bliźniego.
Biskup naucza o "trzech filarach chrześcijańskiego życia", ale książka bez imprimatur, więc gdyby nie literki "bp" mógłby ktoś pomyśleć, że są to prywatne refleksje "pana Grzegorza Rysia".
Grzegorz Ryś (tym razem bez tytułu "bp") i zapis jego adwentowych rekolekcji z 2009 roku. Wydali dominikanie, ale niezobowiązująco, bez imprimatur, ot tak, żeby sobie poczytać jakby co, w wolnej chwili, czy coś.
Zbiór tekstów przybliżających myśl chrześcijaństwa Wschodu i odpowiadający na współczesne zainteresowanie życiem duchowym, życiem ascetycznym.
Niepozorny tytuł. Ale tych kilka myśli waży więcej niż wielkie dzieła innych autorów.
Podtytuł "Studia o traktacie De oratione Ewagriusza z Pontu". Ewagriusz z Pontu stał się w ostatnich latach, razem z Hildegardą z Bingen, kimś w rodzaju "celebryty chrześcijańskiego". Książka G. Bunge pozwoli zrozumieć, czy niewątpliwa moda, jak zapanowała na obie postacie, jest tylko chwilowym zaspokajaniem potrzeby nowości, czy też prowadzić może do odkrycia zapoznanych i zapomnianych wartości ich pism. Pokazuje jednocześnie, jak wielkie dziedzictwo starożytności i średniowiecza zostało zmarnowane przez kult "postępu", również w religii.
Można nic w życiu nie przeczytać i można jakoś żyć. Ale, jeśli "jakoś" nie wystarcza, to trzeba tę książkę przeczytać, a nawet więcej: trzeba ją czytać. Bo bez czytania, a nie tylko przeczytania, nie ma co marzyć o sensownym życiu.
Po „Biblii” najbardziej rozpowszechniona książka świata chrześcijańskiego.
Wydanie pogłębione, z zaznaczonymi na marginesach odsyłaczami do Pisma Świętego.
Jeden z bardzo popularnych hierarchów Kościoła - kardynał Luis Antonio Gokim Tagle. Dla wielu nadzieja, że chorego i osłabłego ducha Europy ozdrowi wschodnia kuracja. Azja - dla jednych największe zagrożenie dla Europy, dla innych największa nadzieja dla europejskiej gospodarki i kultury. Czy również dla chrześcijaństwa?
Książeczka (około stu trzydziestu stron zaledwie), która w skromnej postaci kryje potęgę ducha. Wydana z okazji osiemsetlecia powstania karmelitańskiej Reguły pierwotnej zawiera trzy teksty niezwykłe: pierwsze polskie tłumaczenie całości "Ognistej strzały" Mikołaja z Narbonne, zwanego Francuzem, karmelitańską "Regułę pierwotną" św. Alberta i "Pierwotny ideał Karmelu" Thomas'a Merton'a. Kto ma oczy, niechaj czyta. Kto ma serce czyste, niech zrozumie.
W Ewangelii według świętego Mateusza (Mt 22,35-40) znajdujemy takie słowa: "Jeden z faryzeuszów, uczony w Prawie, zapytał Jezusa, wystawiając Go na próbę: „Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?”
On mu odpowiedział: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie.
Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy”.
W prezentowanej książce wezwanie do świętości rozumiane jest jako "poznanie naszego 'prawdziwego ja' (...) i kształtowanie naszej prawdziwej jaźni", czyli "jeśli chcemy osiągnąć świętość musimy być sobą".
Ostateczną sprawą człowieka jest śmierć i Sąd Boży, po którym czeka nas życie wieczne - albo piekło, albo niebo. Na Sądzie Bożym nie zostaniemy rozliczeni z troski "o bycie sobą", tylko z troski o bliźniego. Z miłości bliźniego, jako z przejawu miłości Boga. Gdzie tu miejsce na 'miłość siebie'? Ojciec Pio powiedział: "szatan ma imię 'ja'". A Tomasz a Kempis wskazywał jedyną drogę uświęcenia: naśladowanie Chrystusa. James Martin, nowoczesny jezuita, zaleca "kształtowanie naszej prawdziwej jaźni"... Czy dziwi zatem, że książka jest bez imprimatur?
Modlitewnik, to modlitewnik. A zatem jest zakładka, a oprócz tego są rozważania Ojca Leona na cały rok liturgiczny, nawiązujące do dobranego na każdy dzień cytatu z Ewangelii. W drugiej części modlitewnika Ojciec Leon snuje rozważania w związku z przypadającymi w ciągu roku wspomnieniami, świętami i uroczystościami. W części trzeciej Ojciec Leon zawarł wybór z tradycyjnych modlitw: modlitwy codzienne, modlitwy okolicznościowe, "modlitwy świętych i nieświętych". W tej części zawarte są też litanie, Koronka i Różaniec. A na zakończenie wydawcy umieścili rozmowę z Ojcem Leonem, a w zasadzie rozmowę - laurkę, bo książkę wydano z okazji osiemdziesięciu lat Ojca Leona i pięćdziesięciu sześciu lat jego kapłaństwa.
Książka z 2007 roku. Wtedy wszystko wydawało się iść "szeroką drogą" ku świetlanej przyszłości. "Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej", coraz bardziej po "europejsku". Polscy, posoborowi księża przygotowywali się do kanonizacji Jana Pawła II i sycili się "małą stabilizacją". Co prawda ze świata, czyli tam, gdzie dobrobyt był jeszcze większy niż w "dynamicznie rozwijającej się Polsce", napływały niepokojące wieści o spadku powołań, o ubywaniu wiernych, o rosnącym zamieszaniu doktrynalnym, o wstrząsających aferach obyczajowych, o burzeniu kościołów, ale "nasza wieś zaciszna, nasza wieś spokojna". Dominujący Kościół posoborowy zdawał się być opoką. Wydawnictwa religijne puchły od ekumenicznej nowomowy, a w tym nauczaniu Kościół przestał jakoby być cierpiący, walczący i tryumfujący, a zaczął być "pielgrzymujący" i "ekumeniczny". Dobre życie na Ziemi miało znaleźć swoje przedłużenie w Niebie, gdzie mamy się spotkać wszyscy, bo Bóg jest miłością i jest miłosierny, więc wszystko wybacza (jakoś przemilczano fakt, że odmówienie istnienia Piekłu anihiluje jednocześnie Niebo, ale kto by tam zwracał uwagę na takie drobiazgi). Dla posoborowej części Kościoła w miłosierdziu pojmowanym jako nieograniczona pobłażliwość dla wszelkiej ludzkiej słabości (pojęcie grzechu też usunięto w trosce o postępowość doktryny) rozpuściła się całkowicie Boża sprawiedliwość. Nauczanie o Bogu karzącym zaczęto uznawać za nietakt i za dowód ciemnoty. Szczęście człowieka miało się realizować tu i teraz, na tej Ziemi, która przestała być "padołem łez i rozpaczy". "Dobre życie" oznaczało wygodne i spokojne życie doczesne. Posoborowa część Kościoła poczęła tworzyć religię "dobrego samopoczucia" - "dobrych relacji z Bogiem". No, skoro "piekła nie ma, to hulaj dusza". Zbudujemy raj na ziemi - ekologiczny raj na ziemi. I wszystkie elementy tradycji, które mogłyby psuć taki obraz, zaczęto - w trosce o nowoczesność i "dostosowanie do wymogów dnia dzisiejszego" - powoli usuwać. Z tradycyjnego nauczania Kościoła zaczęto wybierać tylko to, co byłoby do przyjęcia dla innych religii i światopoglądów. Głównym przykazaniem "ekumenizmu" stało się bowiem: "nie będziesz drażnił innych religii i światopoglądów". Zaczęto głosić ogólnoludzką wiarę w jakiegoś jednego boga, wspólnego dla wszystkich wyznań i religii, a pytanie o to jak można pogodzić wiarę w Boga W Trójcy Jedynego, w Ojca i Syna i Ducha Świętego np. z religią żydowską zaczęto traktować jako... źle postawione, ba! niestosowne pytanie! Zmieniono znaczenie "tolerancji" ze "znoszenia kogoś/czegoś" na "akceptację bez względu na charakter osoby/rzeczy/zjawiska". Tworzono religię "świętego spokoju" i dobrostanu doczesnego. Aż nagle przyszedł czas próby, "by się ujawniły zamysły serc wielu". Oto... ogłoszono "pandemię" i fałsz wielu sytych funkcjonariuszy "wiary" wyszedł na jaw spod zasłony (maseczki). Jakże wielu "światłych księży" - w owym czasie próby - zapomniało o "nie lękajcie się"! Zaczęto straszyć wiernych "jedyną chorobą" - "śmiertelną (bezobjawową) chorobą", tak, jakby do tej pory nie było znacznie groźniejszych i bardziej śmiertelnych chorób (chodzi o procent przypadków śmiertelnych wobec liczby zachorowań). Bolesny czas próby ujawnił też niszczący charakter soborowej zamiany Ofiary w "ucztę" i odwrócenia się plecami do Boga: skoro nie ma Ofiary, a jest ucztowanie, to każde zagrożenie fizyczne jest jedynie zakłóceniem uczty. Coś przerywa uciechę. Co więcej: zagrożenie, które przerywa "ucztowanie", kiedy jest postrzegane jako zagrożenie śmiertelne, staje się bezsensowne. Skoro posoborowa część Kościoła zrezygnowała z przewodzenia wiernym w drodze do życia wiecznego i przestała traktować Kościół jako znak nadziei na zbawienie duszy, to nic dziwnego, że ową utraconą nadzieję zaczęta pokładać w ziemskich środkach (maseczka, płyn odkażający, ba, nawet szczepionka, która jest produkowana z... nienarodzonych!...). Posoborowi kapłani, bez względu na miejsce w hierarchii, przemienili się w reprezentantów urzędu sanitarno-epidemiologicznego. Strach o "przerwaną ucztę" opanował do tego stopnia posoborową część Kościoła, że nawet przestraszono się święconej wody. Do tej pory to diabeł bał się święconej wody, ale "kowidianie" zaczęli straszyć nią wiernych. Zamaskowany kapłan tego nowego wyznania, dezynfekujący ręce przy ołtarzu-stole, udzielający komunii w gumowych rękawiczkach - na rękę... Czy może być bardziej dobitny dowód niewiary w głoszoną religię? Cóż, że ustami śpiewają: "Kto się w opiekę odda Panu swemu - A całym sercem szczerze ufa Jemu - Śmiele rzec może: Mam obrońcę Boga - Nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga. - Ciebie On z łowczych obieży wyzuje - I w zaraźliwym powietrzu ratuje; - W cieniu swych skrzydeł zachowa cię wiecznie - Pod Jego pióry uleżysz bezpiecznie" (Psalm 90 w tłumaczeniu J. Kochanowskiego), jeżeli serca mają struchlałe ze strachu. To do nich, do tej części Kościoła, która zaczęła budować "nową tradycję" dostosowaną do "współczesnego świata" odnoszą się wszystkie groźne słowa Jezusa Chrystusa o "grobach pobielanych", o kapłanach, którzy zapomnieli, że mają służyć Bogu, a nie ludzkim słabościom. Dzięki Bogu bramy piekielne nie przemogą Kościoła i są kapłani, i są też wierni, którzy nie przelękli się "jedynej obowiązującej choroby" i oddają chwałę Bogu w sposób właściwy i godny. "Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swoje życie z mojego powodu, ten je zachowa. Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie? Kto się bowiem Mnie i słów moich zawstydzi, tego Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w swojej chwale oraz w chwale Ojca i świętych aniołów." (św. Łukasz 9,23-26). Bo celem człowieka bożego jest wielbienie Boga i troska o zbawienie duszy, a nie zabieganie o ziemskie uciechy. Tym katolicy różnią się od pogan, że nie przedkładają szczęścia doczesnego nad wieczne (które wszak dla pogan nawet nie istnieje: przecież "nasza wiara jest głupstwem dla Greków"). Czy 365 recept na dobre życie jest też zbiorem recept za zbawienie duszy? Jednym słowem czy recepty na "dobre życie" są receptami na dobre życie wieczne? Jeśli nie, to jaki mają sens, skoro nie dotyczą Królestwa Prawdziwego? "Bo królestwo moje nie jest z tego świata". I w tym związaniu z doczesnością posoborowa część Kościoła zdaje się również sprzeciwiać Swojemu Nauczycielowi. A dla "doczesnego człowieka" jeśli Kościół ma być jeszcze jedną częścią tego świata, to po co komu jeszcze jeden doczesny problem? Kościół ma sens tylko wtedy, kiedy jest "znakiem niezgody". A ci wszyscy, którzy chcą z Kościoła zrobić goniącego za nowinkami oportunistycznego i konformistycznego adoratora doraźnej doczesności i wykonawcę urzędniczych zarządzeń może wspomną na uczynione przez Stefana Kisielewskiego podsumowanie istoty zniewolenia: "problem nie w tym, że jest się w du..ie, ale w ty, że się w niej urządza."
Próba zmodernizowania modlitwy różańcowej oraz skojarzenia jej z Ćwiczeniami duchowymi św. Ignacego Loyoli. Bardzo delikatna sprawa owa, odczuwana przez pewne środowiska, potrzeba modernizowania wielowiekowej tradycji i praktyki, potrzeba jakiejś rewolucji. Przecież nauka Pana Naszego Jezusa Chrystusa jest rewolucją z istoty swojej. Skąd zatem potrzeba i gdzie sens rewolucji w rewolucji? "Rodzi się nowa tradycja"? "Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata"? "Żeby było nowocześnie"? Nowoczesność jako kryterium ważności religii? Nowoczesna religia zamiast "przesądów naszych dziadków"? Rewolucja, czyli "współczesność stawia przed nami nowe wyznania"? Nie jedna wiara prawdziwa tylko "jedność w wielości"? Religia "nowoczesnego człowieka" ma być mieszaniną różnych praktyk i wierzeń? Byle - dla zasady - nie kontynuować tradycji Kościoła? Czy ideałem będzie zmiksowanie różnych religii w jedną? Ale jak pogodzić wiarę w Boga W Trójcy Jedynego z wiarą w boga innej religii? "Nowoczesność w domu i zagrodzie" rozciągnięta na religię? To ma wzmocnić religię? To dlaczego nie wzmacnia? Dlaczego im więcej "otwierającej Kościół nowoczesności" i synkretyzmu tym coraz mniej wiernych? A może właśnie dlatego. Może dlatego, że "unowocześnieni" kapłani modernistyczni wstydzą się swojego kapłaństwa? Może dlatego, że ofiarę zastąpiono "samorozwojem"? Może należy się zatem nawrócić? "Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię". Lekarzu, lecz się sam. Może czas nawrócić do tradycji, zamiast szukać poprawiania tradycyjnych praktyk i czas najwyższy zawrócić z drogi, która, choć coraz bardziej nowoczesna, modernistyczna, jednocześnie coraz bardziej prowadzi na manowce? Czy zadaniem religii prawdziwej jest naśladowanie pogańskich wierzeń, których głównym celem było polepszanie wygód i uciech doczesnych, a jedyną troską było "zdrówko" i "by żyło się lepiej"? Czy taki ma być "nowoczesny" sens Dobrej Nowiny? Wygoda tu i teraz, i dobre samopoczucie, przyjemna doczesność? Dodatek do wygodnego, "zdrowego" i "ekologicznego" życia? Jeśli tak, to gdzie tu "zaparcie się siebie i przyjęcie krzyża"? Jednym słowem: gdzie tu Dobra Nowina? (Uwaga! Informacja dla socjologów: w cudzysłowach są cytaty z Biblii, z pism Kościoła oraz z filmów Barei. O cytacie z 'Międzynarodówki' nie musimy wspominać, bo ten na pewno socjolodzy znają na pamięć i rozpoznali go od razu).
Książka wydana w roku 2014, w szczycie "posoborowej" propagandy sukcesu. Ekumenizm ideologiczny, czyli zamiast wzywania do posłuszeństwa woli Bożej i zamiast walki o zbawienie dusz rojenia, że "wszyscy ludzie będą braćmi", a zamiast walki z grzechem działalność "społecznie użyteczna". Zadowolony z siebie i z życia celebryta religijny przekonuje, że wiara ma sens, bo dzięki niej żyje się nam lepiej. Ludzie są życzliwi, troszczą się o naturę, lepiej się czują i mogą się realizować, a przed nami tylko świetlana przyszłość, bo jest "pokolenie JP II". "Wiara" jako dodatek do wygodnego życia. W ekumenicznej nowomowie unika się się spraw nieprzyjemnych, więc kulturalny hierarcha nie wspomina o zaparciu się siebie, o wzięciu krzyża i naśladowaniu Jezusa Chrystusa - o jedynej drodze zbawienia, jedynym celu życia na tym świecie. Fundamentalizm posoborowy zakazuje zatem nie tylko "nawracania" ale i wzywania, by z grzechem "walczyć aż do krwi", bo, co prawda, Chrystus nakazał, by grzeszące oko wyłupać, ale przecież każdy wie, że nie należy rozumieć tego dosłownie, a poza tym wszyscy jesteśmy tylko ludźmi (jakiegoś "jednego boga"). I oczywiście nie należy wspominać o śmierci, która przyjdzie jak złodziej i o tym, że oprócz Nieba czeka też Piekło. Że prócz miłosierdzia jest też Boża sprawiedliwość, a Bóg - jako sędzia sprawiedliwy - za dobro nagrodzi, ale za zło ukarze. Nie, ludzie kulturalni w XXI wieku nie straszą przecież takimi "średniowiecznymi zabobonami". I pysznił się posoborowy fundamentalizm, kwitła religijna cepelia, aż nagle bach, babę w piach. Nagle przerwało się pasmo sukcesów nowoewangelizacyjnych, a "kulturalny dyskurs" zabrzmiał jak cymbał brzmiący. Rząd ogłosił epidemię, sparaliżował państwo, a posoborowi księża gorliwie przyjęli na siebie rolę wolontariuszy państwowego systemu sanitarnego i ze strachu nie tylko przegonili ludzi z kościołów (!), ale zakazali im używania święconej wody i ogłosili, że Ciało Pańskie może zarażać. Zapomnieli o "nie lękajcie się", zapomnieli, że mają być sprzeciwem wobec świata i zajęli się kowidowymi strachami, tak, jakby do tej pory nie było groźniejszych chorób. Każdego miesiąca przybywały dziesiątki tysięcy (!) ludzi zmarłych na inne choroby, a których się nie leczyło, bo rząd uznał, że jest tylko jedna choroba - kowid, a zastraszeni księża nawet o innych chorobach i chorych nie wspominali modląc się do szczepionki "przeciwko groźnemu wirusowi". Oto wiara posoborowych celebrytów w działaniu. W godzinie próby okazali jej prawdziwy sens: STRACH. Strach o życie doczesne. A zatem czy wiara, która jest strachem ma sens? Albo Dobra Nowina, albo strach o utratę majątku, zdrowia, życia. Nie ma "trzeciej drogi". Jest albo droga z Chrystusem, albo przeciw Bogu. "Potem mówił do wszystkich: «Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z Mego powodu, ten je zachowa. Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie? Kto się bowiem Mnie i słów moich zawstydzi, tego Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w swojej chwale oraz w chwale Ojca i świętych aniołów." (Łk 9, 23-27). Ciekawe, czy Bp Grzegorz Ryś umie pogodzić te słowa ze szczepionką robioną z zabitych dzieci i jak będzie w tej sytuacji przekonywał "pokolenie JP II", które wyszło na ulice krzycząc wulgarne obelgi w obronie "prawa do aborcji", że nie należy mordować nienarodzonych. Pewnie napisze nową książkę. Może teraz dostrzeże nadzieję w pacziamamie? "Nowa ewangelizacja" nie powiedziała przecież jeszcze ostatniego słowa... Tak oto Kościół który był i jest wojujący, cierpiący i tryumfujący, a który miał stać się - według ideologii ekumenizmu - jedynie pielgrzymujący, gdy przyszła godzina próby, czyli czas, który z woli Bożej ma "ujawniać zamysły serc wielu", stanął w prawdzie. I okazało się, że posoborowa część Kościoła, tak elokwentna i celebrycka, w praktyce nawet nie jest "pielgrzymująca". Jest "bojąca" i "czmychająca ze świątyń". "Po owocach poznacie ich". (Mt. 7, 15-20). "Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości." (Mt. 23, 27-28)
Książeczka mała, ale może mieć duże konsekwencje. Autor - o czym uprzedza uczciwie we 'Wstępie' - postanawia bowiem być w swoich rozważaniach "bezpośrednim" i okazać "niechęć do konwencjonalnych i sztywnych systemów". Chrześcijanin natomiast powinien, w proponowanej przez Mertona pracy duchowej, "'być sobą' w najlepszym znaczeniu tego wyrażenia". Ciekawe, jak autor uczy godzić taką postawę z nakazem Pana Naszego Jezusa Chrystusa "kto chce pójść za Mną niech się zaprze samego siebie"?
Rekolekcje według "Ćwiczeń duchownych" to jedna z najpopularniejszych metod "prostowania ścieżek" do Boga. W Kościele rekolekcje takie organizują zgromadzenia wierne tradycji, ale również i ci, dla których "ekumenizm posoborowy" stał się hasłem do tradycji owej porzucania bądź nawet negowania. Dla wielu organizatorów rekolekcje stały się również całkiem biznesowym przedsięwzięciem. Modlitwa do Ducha Świętego zawsze pozwoli rozeznać człowiekowi z czystym sercem jakim duchem są prowadzone konkretne rekolekcje. Św. Ignacy Loyola był rycerzem w służbie Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Ekumenizm posoborowy, z oczywistych powodów wyrzekając się Kościoła Walczącego, musi tradycję "Ćwiczeń duchownych" do takiego wyrzeczenia dostosować, a więc zboczyć w stronę psychologii i terapii. Hasłem Gierka było: "aby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się lepiej". Polska, czyli PRL, nie urosła w siłę, a ludziom żyło się coraz gorzej. Kiedy propaganda sukcesu zastępuje prawdę musi przyjść katastrofa. Kiedy propaganda "dobrego życia" i "dobrego samopoczucia", jako celu najważniejszego, zastępuje prawdę o celu ostatecznym człowieka, czyli o życiu wiecznym z Bogiem lub w potępieniu, a więc kiedy miłe, ale doczesne kłamstwo zastępuje prawdę objawioną i prawdę krzyża musi przyjść katastrofa. Zresztą i tak wszystko jest w ręku Boga. Książka powstała po to, by pomóc "wrócić" rekolektantowi po rekolekcjach do "normalnego życia". Książka wydana przez Księży Jezuitów XXI wieku, a więc pragnących "zmodernizować" i "uwspółcześnić" swoje powołanie. Zbiór tekstów, których autorami są: Mieczysław Bednarz SJ, Józef Augustyn SJ, Peter G. van Breemen SJ, Wacław Królikowski SJ, Lucyna Słup, Bł. Karol de Foucauld, Krzysztof Osuch SJ, Georges A. Aschenbrenner SJ, Czesław Kozłowski SJ, Tomasz Merton, Anselm Grun OSB, Andrzej Sarnacki SJ, Jacek Prusak SJ, Willi Lambert SJ, Franz Meures SJ, a wreszcie - na koniec, w dwóch fragmentach - nawet św. Ignacy Loyola.
Autor, współczesny jezuita, spisał pięćdziesiąt problemów życiowych, kłopotów duchowych, udręczeń potocznych (np.: "Boże, jestem zły", " Boże, po prostu nie potrafię wybaczyć", "Boże, zostałem przez innych zraniony", "Bożę, jestem samotny", "Boże, jestem zmęczony", itd.) i proponuje jak modlitwą, czytaniami z Biblii i sentencjami "mądrych ludzi" radzić sobie z ciężarami codzienności. Coś jak poradnik "psychologii religijnej", ale z naciskiem na psychologię, gdzie modlitwa jest bardziej rozmową z terapeutą niż tradycyjnie pojętą modlitwą do Boga. Cel człowieka - życie wieczne i zbawienie duszy - jakby znika, a wszystko ma jakoś służyć przede wszystkim dobremu samopoczuciu i takiemu urządzeniu doczesności, by było "przyjemnie, wygodnie i miło nam wszystkim". Zanika dobro i zło obiektywne, jako porządek moralny ustanowiony przez Boga, więc "zanika" i Bóg, który jako "sędzia sprawiedliwy za dobro wynagradza, a za zło karze", a pojawia się bóg społeczeństwa żyjącego w dobrobycie: bóg, którego utożsamia się z miłością pojmowaną jako bezwarunkowa pobłażliwość. "Nie ważne, co czynisz, ważne, byś się nie była dla siebie surowy, bo i tak wszystko będzie ci wybaczone, więc nie dręcz się wyrzutami sumienia". Centrum skupionej uwagi nie jest już Bóg, ale jednostka, nie wspólnota i obowiązki stanu wynikające z życia we wspólnocie, ale wyalienowane indywiduum przeżywające jakieś "problemy". "Szatan ma na imię 'ja'" - Święty Ojciec Pio.
Thomas Merton, niespełniony pisarz i amator filozofii, zakonnik-intelektualista, który uznał za swe powołanie modernizowanie zastanej tradycji, snuje dywagacje o modlitwie spełniającej subtelne oczekiwania "ludzi na pewnym poziomie". Jezus nakazywał "nauczać inne narody", ale przecież "świat idzie naprzód i trzeba być nowoczesnym", czyli zamiast głosić naukę Chrystusa i "nawracać chodzących w ciemności" należy być "postępowym" i brać z różnych herezji i z różnych kultów pogańskich to, co "jest w nich cenne". I tak "swąd szatana rozchodzi się po Kościele". Książka nie jest więc lekturą dla "ubogich w duchu", którzy troszcząc się o codzienne sprawy doczesne starają się, by "we wszystkim był Bóg uwielbiony" (nawet w najzwyklejszej pracy, wynikającej z ich prozaicznych obowiązków stanu) oraz by ich wysiłki miały - jako główny cel - zbawienie duszy (i łączą pracę z modlitwą, np. z odmawianiem różańca). To religia zbyt pospolita. Autor tęskni za rzeczami zgoła subtelniejszymi - wszak noblesse (ducha) oblige. Jakże odległa to droga od wykładanej w "Naśladowaniu Chrystusa" - nawet i w tym, że imię Pana Naszego Jezusa Chrystusa w zasadzie w książce Mertona nie występuje. Występują za to różni myśliciele, dla których nakazem nie jest "wzięcie krzyża swego", ale "nieustająca troska o polepszenie bytu społeczno-ekonomicznego oraz powszechne braterstwo". Wiadomo: żebyśmy tylko zdrowi byli, bo zdrówko najważniejsze (a nic tak nie wzmacnia zdrówka jak "joga" i "medytacja", to przecież wie każdy wykształcony człowiek, nawet socjolog). Od dwóch tysięcy lat ta sama historia: uczeń Chrystusa, który jest przekonany, że wie lepiej od Niego na czym powinna polegać misja Mesjasza i - by zapewnić tej misji odpowiedni społeczny i polityczny cel i wydźwięk - gotów jest (za drobną opłatą rzecz jasna - nie musi być dużo, wystarczy jakieś honorarium, grant, nawet trzydzieści srebrników) sprzymierzyć się z przeciwnikami i wrogami Zbawiciela. Judasz był intelektualistą - wrażliwym intelektualistą. Przecież nie wziął dużo!
Thomas Merton, człowiek, który zapisał, pisząc o sobie, tysiące stron, wyznaje, że do Kościoła katolickiego pociągnęła go, między innymi, właśnie Kościoła tego powszechność, tzn., że na całym świecie, każdego dnia, wszyscy księża odprawiali tak samo taką samą mszę. Jedna wiara, jeden język, jeden rytuał, jedna nauka - jak świat długi i szeroki. Coś, jak w anegdocie o dwóch Góralkach, które wylądowały w Chicago i czuły się całkowicie zagubione w tym obcym świecie. Aż któregoś dnia, przechodząc koło kościoła, usłyszały: "Dominus vobiscum...". I wtedy spojrzały na siebie z radością, a jedna do drugiej powiedziała: "wchodzimy, gadajo po nasemu". Tak, Kościół był rzeczywiście powszechny przez dwa tysiące lat, aż sprokurowano II sobór watykański i powszechność zaczęto niszczyć, protestantyzując i pod tym względem Kościół. Paradoksem może być, że jedną z osób, które przygotowały ideologiczne podwaliny pod protestanckie z ducha rozbicie jedności był nie kto inny, tylko poszukujący "wyższej duchowości", odpowiadającej "wymaganiom współczesności" T. Merton. Do Kościoła Katolickiego przyszedł, bo Kościół ten trwał przy swej nauce dwa tysiące lat i był Kościołem powszechnym, po czym, będąc już w tym Kościele, Merton zaczął i naukę, i rytuał kwestionować. Oczywiście w imię jakiejś reformy. Oto wspomniany paradoks: Merton, poszukując religijnego zaspokojenia, nie przystąpił do jakiegoś zboru, do jakiegoś odłamu reformacji, bo odstręczał go brak jednolitej wiary i chaos doktrynalny oraz obrzędowy niekatolickich wyznań, po czym sam zaczął usilnie pracować na rzecz takiego samego chaosu w Kościele Katolickim, odwracając się i zapoznając katolicką tradycję i szukając natchnień w różnych kultach pogańskich, heretyckich i bałwochwalczych. Jako "nowoczesny katolik" puścił mimo uszu nakaz Jezusa by "iść i nauczać inne narody", a upodobał sobie poszukiwanie w obcych kultach "ziaren prawdy". Zamiast "wziąć krzyż i naśladować Chrystusa" zaczął Go pouczać o duchowej wartości zabobonów pogańskich. Oto kwintesencja "nowoczesnego chrześcijaństwa" końca XX wieku: jak tylko się da zmieniać i odrzucać naukę Jezusa Chrystusa i tradycję Kościoła, przekonując jednocześnie, że takie zaparcie się Boga jest Bogu miłe. Tylko brak wiary prawdziwej tłumaczyć może niedostrzeganie konsekwencji zastąpienia nawrócenia "odwróceniem". Wszak tu chodzi nie o jakieś "doznania duchowe", tylko o rzecz fundamentalną: o zbawienie i życie wieczne z Bogiem, albo o wieczne potępienie!
Modlitwy własne i tłumaczone. Żyd nawrócony jako poeta religijny. Tom wierszy wydany w 2010 roku jako część "Dzieł zebranych", a więc okraszony należnymi, bełkotliwymi, ekumenicznymi wstępami, obowiązkowymi panegirykami na cześć "jedynego, słusznego soboru".
140,00 zł
Dbamy o Twoją prywatność
Pliki cookies i pokrewne im technologie umożliwiają poprawne działanie strony i pomagają nam dostosować ofertę do Twoich potrzeb. Możesz zaakceptować wykorzystanie przez nas wszystkich tych plików i przejść do sklepu lub dostosować użycie plików do swoich preferencji, wybierając opcję "Dostosuj zgody".Więcej o plikach cookies przeczytasz w naszej Polityce prywatności.
Ustawienia plików cookies
W tym miejscu możesz określić swoje preferencje w zakresie wykorzystywania przez nas plików cookies.
Te pliki są niezbędne do działania naszej strony internetowej, dlatego też nie możesz ich wyłączyć.
Te pliki umożliwiają Ci korzystanie z pozostałych funkcji strony internetowej (innych niż niezbędne do jej działania). Ich włączenie da Ci dostęp do pełnej funkcjonalności strony.
Te pliki pozwalają nam na dokonanie analiz dotyczących naszego sklepu internetowego, co może przyczynić się do jego lepszego funkcjonowania i dostosowania do potrzeb Użytkowników.
Te pliki wykorzystywane są przez dostawcę oprogramowania, w ramach którego działa nasz sklep. Nie są one łączone z innymi danymi wprowadzanymi przez Ciebie w sklepie. Celem zbierania tych plików jest dokonywanie analiz, które przyczynią się do rozwoju oprogramowania. Więcej na ten temat przeczytasz w Polityce plików cookies Shoper.
Dzięki tym plikom możemy prowadzić działania marketingowe.