Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.
Dawno, dawno temu ... kiedy w szkołach uczono czytania, pisania i liczenia ta książka była lekturą (klasa VI). Ale w związku z tym, że Lem nie opisuje życia seksualnego robotów, uznano ją za nieodpowiednią, deprawującą, dla dzieci i młodzieży (ministerstwo szkolnictwa podobno pracuje nad takim przerabianiem tradycyjnych lektur, by nadawały się dla milusińskich: będą dopisywane soczyste sceny erotyczne, oczywiście poprawne politycznie, w ramach walki z homofobią).
Lem tyle pisał! Za siebie i nawet za innych, choć nieistniejących pisarzy! Czy starczy życia jednego człowieka, by przeczytać ich wspólne dzieło? Zawsze można próbować.
Pisarz science-fiction w autokreacji filozoficznej. Znajomy Antykwariatu (mamy różnych znajomych) zauważył kąśliwie (ironia - sarkazm, czyli przekąs) że łatwiej pofilozofować, niż stworzyć wciągającą i dającą do myślenia fabułę. Dla wielbicieli krakowskiego literata.
Lem w swojej najlepszej formie: dużo zaskakujących pomysłów (jeszcze świeżych i oryginalnych), zabawa językiem i różnymi teoriami naukowymi (jeszcze bez gadulstwa), trochę własnego filozofowania (jeszcze ostrożnego i z dystansem). A całość nabiera ironicznego wymiaru poprzez czas wydania: pierwsze miesiące stanu wojennego (jednym słowem cenzor K-7-295 uznał, że w takiej postaci, w jakiej została wydrukowana, książka "nie ugodzi w podstawy", "nie obali zdobyczy" i "nie zagrozi sojuszom" - prawdziwa fantastyka!).
PIW miał KIK. W tłumaczeniu: Państwowy Instytut Wydawniczy miał Klub Interesującej Książki. Były więc książki dla klubowiczów (ha! w PRL-u też były kluby!) i dla pozostałych. To znaczy, że dla nie-klubowiczów, niezrzeszonych, wydawano nieinteresujące książki. Vonnegut się załapał.
Książka uniwersalna - dla każdego czytelnika: dla miłośnika Lema, dla miłośnika Mrożka, dla miłośnika Listów Wielkich Ludzi, dla miłośnika historii najnowszej, dla miłośnika pięknej polszczyzny codziennej... Jeden tom, a jakże uniwersalny!
Wydawca krzyczy czerwonym anonsem na okładce: "Dramatyczne lądowanie Ziemian na planecie Eden!". Styl marketingowego wciskania charakterystyczny dla współczesności, a nie dla PRL-owiskiego 1968 roku. Chyba jedyny element z całej książki, który się nie "zdezaktualizował", co jak na powieść "sci-fi" jest zabawną konstatacją. Dla gorliwych wyznawców Lema dzieło typu "och i ach", do czytania na kolanach, "genialne połączenie mądrości nauki z fascynującą wizją innej cywilizacji", dla innych "bełkotliwa i napuszona ramota o niczym, dzieło ignoranta pozującego na kapłana nauki" (opinie przyjaciół Antykwariatu - sam autor po latach nisko ocenił swoje pisanie). Eden Lema nie ma nic wspólnego z Edenem - Rajem. Dla Lema religią była cybernetyka, więc i jego raj jest na miarę wyobraźni cybernetycznej lat 50-tych XX wieku. Źródłem życia ("życie" nie jest terminem cybernetycznym, ale mniejsza z tym, niech będzie, że chodzi o "istnienie") nie jest miłość, tylko "sprzężenie zwrotne" a sensem życia nie jest kochające serce, tylko kalkulator. Takie mrzonki, że porachowanie likwiduje tajemnicę, a zważenie wyjaśnia cud. A, że każdy "dostaje to, w co wierzy"...
W 1971 roku, by uczcić "XX-lecie pracy twórczej Stanisława Lema" Wydawnictwo Literackie wydało zbiór pięciu opowiadań: "Ze wspomnień Ijona Tichego. Kongres futurologiczny", "Non serviam", "Ananke", "Przekładaniec" i "Kobyszczę". Obwolutę i okładkę zaprojektował Daniel Mróz. Żyjąc w świecie, gdzie ludzie są jak maszyny Lem spróbował opisać świat, gdzie maszyny są/będą jak ludzie... Ale tak, jak człowiek nigdy do końca i całkowicie nie może być i nie jest maszyną, bo to, co ludzkie - boskie - daje zawsze znać o sobie, to czy i maszyna zawsze - i na zawsze - zachowa swoją czystą maszynowość - bezduchowość? Duch ogarnięty pychą rzuca w twarz Stwórcy: "non serviam". Do czego posunęłaby się maszyna "uczłowieczona"?
Jeszcze jedno wydanie, tym razem kieszonkowe - dla wszystkich, którzy zanurzeni w codziennym absurdzie pragną także w wolnych chwilach (autobus, metro, poczekalnia w przychodni,...) zidiociały real wzbogacić absurdem literackim. ITD.
"To, że niektórzy z nas potrafią czytać i pisać, i liznęli trochę matematyki, nie oznacza jeszcze, że zasługujemy na to, by podbić Wszechświat." - konkluzja.
Kurt Vonnegut, Kocia kołyska, czyli "antyutopia", jak napisał pewien krytyk. Jeśli "utopia" oznacza fikcję, to "antyutopia" nie oznacza - jak można by sądzić - najczystszej realności, tylko fikcję, w której rządzi bezsens i pesymizm. Miłej lektury!
Kurt Vonnegut opisuje losy fanatycznego propagandzisty hitlerowskiego, ale - jak to u Vonneguta - nic nie jest takim, jakie się wydaje, więc i niezwykle efektywny budowniczy niemieckiego socjalizmu narodowego okazuje się amerykańskim agentem. I, żeby było jeszcze bardziej absurdalnie, po wojnie pozostawiony sam sobie jest sądzony za zbrodnie faszystowskie. Język i igraszki intelektualne autora doskonale zostały przekazane w tłumaczeniu. "W bezsensie siła" - zdanie ze "Śniadania mistrzów" może być chyba najkrótszym streszczeniem pisarstwa Vonneguta.
Kurt Vonnegut, Jr, czyli chaos, absurd, bezsens. Żadnej nadziei. Żadnej dobrej wiadomości. Błyskotliwie i przewrotnie. Krótko i szybko. Nic świętego (i nikogo świętego), kpina, drwina, szyderstwo, ironia ("czyli przekąs"). Jeśli ktoś sądzi, że brakuje mu tego na co dzień, oto okazja, by uzupełnić zapasy. Ale skoro wszystko jest bez sensu, to po co o tym jeszcze pisać i czytać? Albo: skąd przekonanie, że w bezsensownym świecie, gdzie wszystko jest snem szaleńca, akurat pisanie Vonneguta skrywa jakąś racjonalność? Albo: jeśli tęsknotą serca jest dobro, prawda, piękno, miłość to jak może to spełnić Vonnegut? Może, by się odnaleźć, trzeba się jednak najpierw zgubić? By uwierzyć w sens, trzeba najpierw zwątpić? "By wygrać trzeba walczyć" - nie ma zwycięstwa bez walki, jak uczy wschodnia sztuka wojny (mamy tę książkę).
Zbór esejów, które są - jak zapowiada wydawca - "rzadką okazją by posłuchać pisarza mówiącego własnym głosem o swoim życiu". Polski czytelnik zawdzięcza tę rzadką okazję niemieckim drukarzom.
Drugi w literaturze polskiej pamiętnik "znaleziony gdzieś tam". Oba są wędrówką bez specjalnego początku i końca przez poplątane wątki i historie. Pamiętnik pierwszy jest dziełem ironicznej erudycji i fantazji i był jednym z kroków, które doprowadziły autora do samobójstwa, drugi jest fantazją o przyszłości z czasów, kiedy upadła kultura "papyru", zapisaną na "papyrze" właśnie i był kolejnym krokiem autora ku sławie, powodzeniu i "odznaczeniom państwowym przyznawanym za wybitne osiągnięcia". Dla jednych, tj. dla czcicieli Lema, "wspaniała, wciągająca książka pełna ukrytych znaczeń", dla innych, nie zakochanych w Lemie na zabój, "przegadane i nużące nie wiadomo co i nie wiadomo o czym" (z internetowych recenzji). A naszym zdaniem? Odpowiemy jak sprzedawca na targu, kiedy go zapytano, czy grzyby, które sprzedaje są dobre: "nie wiem, ja grzybów nie jem". No własnie, my nie czytamy, my oferujemy. "My nie dansjory..."
W jednym tomie zebrane opowiadania pisane przez trzydzieści lat, można więc podróżować - wraz z Lemem - w czasie. Co prawda jest to czas nieskończenie krótki wobec istnienia Kosmosu, bo tylko owe trzydzieści lat, ale zawsze. Jak zmieniała się twórczość pisarza tworzącego programowo dla pieniędzy i rozrywki? Okazuje się, że podróż w czasie to zarazem podróż w przestrzeni: nieskończonej - bo przestrzeni ducha...
Same bajki. Liczone na kilogramy: pięć, co można zważyć, wystarczy mieć wolną chwilę (o wadze nie wspominając). Liczone na tomy: dziewięć, co można policzyć na palcach dwóch rąk, wystarczy mieć umiejętność liczenia (o palcach nie wspominając) . Liczonych na noce: na tysiąc i jeszcze jedną, co też można sprawdzić, no ale na to trzeba mieć prawie... trzy lata wolnych nocy! (o umiejętności czytania i liczenia nie wspominając). Książka jest zatem propozycją dla tych, którzy nie tylko lubią bajki, ale mają duuużo, bardzo dużo wolnych nocy (o umiejętności czytania i liczenia nie wspominając - czyli jednak nie dla dzieci).
Sześćdziesiąt cztery bajki w zbiorze, który na równi jest książką dla dzieci (bajki i ilustracje) jak i opracowaniem etnograficznym (wstęp i odsyłacze źródłowe).
Pełen tytuł: "Bajka o carze Sałtanie, o jego synu sławnym i potężnym bohaterze księciu Gwidownie Sałtanowiczu i o pięknej księżniczce Łabędzicy". Historia wierszem z rymami opowiedziana i, choć wydrukowana w Mińsku, czyli wówczas w ZSRR, wydrukowana po polsku.
Zając Poziomka wśród piratów, bajka do słuchania, owoc (właściwe słowo w tym kontekście) pracy grona (j.w.) wybitnych artystów scen PRL-u. Swoich głosów użyczyli: Wiktor Zborowski, Maria i Barbara Winiarska, Marian Kociniak, Jan Kobuszewski, Wiesław Michnikowski, Mieczysław Czechowicz i wielu, wielu innych.
Kozucha-Kłamczucha oraz Pies i wilk, czyli dwie bajki muzyczne według Janiny Porazińskiej, w wykonaniu plejady aktorów (m.in. Marian Kociniak, Krystyna Królówna, Wiktor Zborowski, Franciszek Pieczka, Anna Seniuk, ...).
Alan Alexander Milne, Chatka Puchatka. Bajka muzyczna w wykonaniu "najwybitniejszych aktorów scen polskich", jak w PRL-u nazywano aktorów warszawskich i krakowskich.
Trzy tomy najsłynniejszych baśni w artystycznym wydaniu PIW-u: każdy tom "obrazował", "obmalował" (trochę dziwne te określenia, ale chyba lepsze, niż gdybyśmy napisali, że "zilustrował" - takim opisem byśmy zdecydowanie pomniejszyli rangę wysiłku artystycznego) inny plastyk: Stanny, Strumiłło, Jaworowski. Wydanie z 1985 roku - niestety, ze względów technicznych, odbiega edytorsko od pierwszego wydania, o czym wydawca informuje z bezradną szczerością w ostatnim tomie. Cóż poradzić, PRL-owska jakość i socjalistyczne możliwości.
Wszystkie krótkie i bardzo krótkie. Bardzo dużo ilustracji. Dlaczego? A to wyjaśnia ostatnia bajka, napisana już nie przez Tołstoja, ale przez aparatczyka na stanowisku "literata", Wojciecha Żukrowskiego. Bo książkę wydało Towarzystwo Przyjaźni Polsko Radzieckiej, jedno z najważniejszych i najbardziej hołubionych w PRL-u, zaraz po PZPR. Bajki dla ruskich chłopów napisane przez rosyjskiego hrabiego w walce o socjalistyczne wychowanie PRL-owskich dzieci.
Książka, którą Kipling napisał dla córki. I nie tylko napisał, ale też zilustrował, a rysunki dodatkowo żartobliwie skomentował. Czego to nie zrobi ojciec dla dziecka!
W tomie eseje, opowiadania, bajki i poematy prozą. Oskara Wilde'a obowiązkowo trzeba tytułować "mistrzem błyskotliwego paradoksu", tak jak Bernard Shaw jest zawsze "niezrównanym kpiarzem" (pewnie dlatego, że świadomie kłamał o wielkim głodzie na Ukrainie, wychwalał stalinizm, z eugeniki chciał zrobić obowiązkową religię, itd.). Ale do rzeczy: oto przed Państwem "Mistrz" w swoich krótkich formach.
Bajki Jana Sztaudyngera, a więc same rymy. Na przykład: mało - ciało, chyba - ryba, młody - do wody, morze - może, itd. Ten ostatni rym chyba najczęściej. Ciekawy byłby temat pracy: "Spis rymów u poetów". Mógłby być alfabetyczny, albo rzeczowy, z wyliczonymi statystykami - na przykład częstość występowania u twórcy, a nawet można by sprawdzić jakie rymy są, by tak rzec, "własnością wspólną poetów".
W książce m.in. informacja a struktura społeczna, cybernetyczna analiza życia społecznego, cybernetyczna interpretacja kultury społecznej (m.in. normotyp cywilizacyjny), analiza systemów sterowania społecznego w niektórych kulturach historycznych, cybernetyczna analiza ruchów społecznych (m.in. zastosowanie cybernetycznej teorii układów samodzielnych do analizy walki politycznej), propaganda a sterowanie społeczne. Szaleństwo intelektualne drugiej połowy ubiegłego wieku: cybernetyka - rzecz praktycznie zakazana za stalinizmu jako "nauka burżuazyjna", po śmierci Stalina "przodująca nauka radziecka" nadrabiała zaległości (wszak cybernetyka zdawała się utwierdzać mechanistyczną i materialistyczną wizję świata). W "wolnym świecie" od końca lat czterdziestych XX wieku cybernetyka pretendowała do miana "nauki", która miała być panaceum na nienaukowość nauk humanistycznych (czyli na ich jakościowy, a nie ilościowy charakter). Miało być jak nigdy, wyszło jak zawsze: zamiast panaceum wyszło pacaneum.
Lem w oczach krytyki światowej (i nie tylko krytyki - jest tekścik Kurta Vonneguta), czyli kiedy "twórca staje się tworzywem" (jak mamrotał jeden z bohaterów Rejsu Piwowskiego Marka vel. TW Andrzeja Krosta). Zbiór tekstów zabawnych, tekstów kurtuazyjnych, standardowych produkcji krytyczno-literackich, ale również są przykłady totalnego bełkotu w stylu "modnych bzdur". Zemsta futurologiczno-cybernetyczna: Lem wciągnięty w tryby mechanizmu, w które sypał piasek. Może któryś z tekstów napisał zresztą sam Lem, kontynuując zabawę z "Apokryfów"?
Pliki cookies i pokrewne im technologie umożliwiają poprawne działanie strony i pomagają nam dostosować ofertę do Twoich potrzeb. Możesz zaakceptować wykorzystanie przez nas wszystkich tych plików i przejść do sklepu lub dostosować użycie plików do swoich preferencji, wybierając opcję "Dostosuj zgody".
W tym miejscu możesz określić swoje preferencje w zakresie wykorzystywania przez nas plików cookies.
Te pliki są niezbędne do działania naszej strony internetowej, dlatego też nie możesz ich wyłączyć.
Te pliki umożliwiają Ci korzystanie z pozostałych funkcji strony internetowej (innych niż niezbędne do jej działania). Ich włączenie da Ci dostęp do pełnej funkcjonalności strony.
Te pliki pozwalają nam na dokonanie analiz dotyczących naszego sklepu internetowego, co może przyczynić się do jego lepszego funkcjonowania i dostosowania do potrzeb Użytkowników.
Dane wykorzystywane przez dostawcę oprogramowania sklepu - Shoper S.A. Na ich podstawie dokonywane są analizy, związane z rozwojem oprogramowania, oraz mierzona jest skuteczność kampanii reklamowych. Nie są łączone z innymi informacjami, podawanymi podczas rejestracji i składania zamówienia. Więcej na ten temat przeczytasz w Polityce plików cookies Shoper.
Dzięki tym plikom możemy prowadzić działania marketingowe.