"Dzieje Tristana i Izoldy", odtworzone przez Józefa Bediera (a przetłumaczone przez Boya), to uczta dla miłośnika literatury najczystszej: wciągająca opowieść, wielka miłość, honor, szlachetność, tajemnica, magia ("magia" to ukochane w XXI wieku słowo, pierwiastek wszystkiego, nawet banalne zdarzenia, jak nie są "za..biste", to są "magiczne", a każda reklama mówi: "daj się uwieść magii", albo "odkryj magię" nawet w wacikach czy jakichś innych tamponach, ale tu chodzi o magię w jej dawnym znaczeniu, czyli o panowanie nad ukrytymi - przed zwykłymi śmiertelnikami - mocami i siłami), ironia, mądrość, dobro stające mężnie przeciw złu, dramat losu i przeznaczenia. Zaiste, "ciemne" średniowiecze. Doprawdy, jeśli ono było "ciemne", to jaka jest nasza epoka? Czarna - jak otchłań czarnej dziury... Aha, no i ważna uwaga: opowieść nie "dostała Nobla" ("dostać Nobla" to brzmi jak "dostać gorączki", albo "dostać zakażenia", ale to na marginesie), więc chyba nie zainteresuje współczesnego "inteligienta"...