Joe Alex, czyli Maciej Słomczyński. Tłumacz i pisarz, więc nic dziwnego, że pisał i podpisywał. Niektóre rzeczy były błahe (jak prezentowana sztuka), a niektóre miały wyjątkowe znaczenie - jak jego podpis pod Rezolucją Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego z 1953 roku, będącej "społecznym poparciem" dla ubeckich tortur, grabieży i dla pokazowego procesu księży kurii krakowskiej (stalinowski "sąd" orzekł oczywiście - reagując na "społeczne oczekiwanie" - kary śmierci dla "wrogów ludu"). W zasadzie typowy życiorys PRL-owskiego i post PRL-owskiego "intelektualisty": zasłużony budowniczy PRL-u i PRL-u bis. Ale był w jego biografii moment niezwykle intrygujący. Otóż podobno był synem amerykańskiego reżysera i producenta filmowego Meriana C. Coopera: bohatera... Wojska Polskiego (!), lotnika, organizatora Eskadry Kościuszkowskiej w 1920 roku, wynalazcy King-Konga,... . Życie tego niezwykłego człowieka, żołnierza, lotnika, filmowca, itd. mogłoby starczyć na niezliczoną liczbę porywających opowieści, ale skoro sprzedajemy "sztukę" Joe Alexa, więc z żalem zostawiamy to, co heroiczne i imponujące, a wracamy do tego co, prawdę mówiąc, niewarte byłoby wspomnienia, gdyby nie zadziwiający sentyment, jaki budzi "Teatr Sensacji Kobra" - teatr tekturowych dekoracji, lichych kostiumów i makijażu (a propos: dlaczego aktorzy nie myli włosów przed występami!?), improwizacji na planie, fatalnego obrazu i jeszcze gorszego dźwięku. O grze aktorów - przez szacunek dla zmarłych - zamilczymy. Program z 1972 roku.