

Elvira Lindo, Mateuszek





Opis
Elvira Lindo, Mateuszek. Przełożyła Anna Trznadel-Szczepanek. Ilustrował Julina Bohdanowicz.
Złoty medal w kategorii tandetnych podróbek. Żenująca imitacja "Mikołajka" (tak w słowie, jak i w rysunku). Co prawda niektórzy sądzą, że nie jest to nieporadny plagiat, tylko celowe nawiązanie do pierwowzoru, by w ten sposób pokazać jakiej degeneracji uległa kultura europejska pod koniec XX wieku. Tak czy inaczej Elvira Lindo lekkości i błyskotliwości pierwowzoru przeciwstawia przygnębiający, prostacki język, grubiański "żart" i dosłowną obrzydliwość. Zamiast zabawnej i pouczającej satyry obyczajowej "Mikołajka", czytelnik "Mateuszka" obcuje z postaciami gazetowymi, tzn. takimi, które mówią językiem gazetowym, których świat składa się z tematów i problemów opisywanych w gazetach, i których myślenie jest repetą gazetowych "mądrości etapu". Literatura degenerująca. Jaką wartość wychowawczą ma książka dla dzieci, w której głównym sposobem opisu świata i bliźnich jest pogarda, lekceważenie i pospolite chamstwo (nawet pseudonimy bohaterów są obelżywymi przezwiskami)? Infantylny, prostacki świat, społeczność egoistycznych egocentryków prześcigających się we wzajemny okazywaniu braku szacunku, a jedynymi więziami łączącymi "bohaterów" książki są lekceważenie, strach, wrogość i dążenie do dominacji. Szyderstwo zamiast humoru. Oto nadchodzi "nowy, wspaniały świat", oto jego "literatura dla dzieci". Kwintesencją "mądrości" pisarstwa E. Lindo jest dziadek Mateuszka, który zamiast ciepłej mądrości - co było cechą babć i dziadków z dawnych książek dla dzieci - "ujmuje" zdziecinniałym, zidiociałym chuligaństwem i wulgarnością. Brak słów - i bez znaczenia jest jakie intencje przyświecały autorce (autorom?) i wydawcy. Obrzydliwość jest obrzydliwością, nawet jeśli znajdzie się ktoś, kto znajduje przyjemność w delektowaniu się rzeczami odrażającymi. Nie gusta bowiem są miarą wartości i tworzą normy (jak sądzą wszyscy socjopaci i socjologowie), tylko odwrotnie: to wartości mierzą upodobania. "Mikołajek" bawi, "Mateuszek" przygnębia i brzydzi. Taką literaturą żegnał się XX wiek z dziećmi. Czy dziwne zatem, że wiek następny na półki dziecięce postawił "wielkie księgi" o "kupach", "cipkach" i "siusiakach" (tytuły autentyczne!)? Aż strach się bać, jaka będzie następna fala "literatury dziecięcej". Zresztą możliwe, że ten problem sam się rozwiąże: jeśli będą jeszcze jakieś dzieci, to i tak będą analfabetami. Choć może być gorzej: "Mateuszek" może zostać uznany za "zabawną klasykę złotego wieku literatury dziecięcej"...
Nasza Księgarnia, Warszawa 2002. Stron 143. Okładka twarda. Książka w stanie bardzo dobrym.
