

Stanisław Skorupka, Słownik frazeologiczny języka polskiego, tom I i II

Słownik legenda - klasyka słowników języka polskiego. Bo kto Skorupką za młodu nasiąknie, tym na starość...
Tadeusz Pszczołowski, Mała encyklopedia prakseologii i teorii organizacji

Nauka o sprawnym działaniu i teoria organizacji ujęta w hasła w układzie alfabetycznym: od "Absencja" do "Zysk". Książkę napisano i wydano w schyłkowym PRL-u, więc jest wyrazem obowiązującej wówczas sowieckiej ideologii (zwanej "marksizmem-leninizmem"), że sowiecka "gospodarka socjalistyczna" góruje - w sprawności działania i w organizacji - nad kapitalizmem. Tymczasem problemem "socjalistycznej gospodarki" była zła jakość wszystkiego. Uważano, że "dobra robota" będzie lekarstwem na lichotę upaństwowionej produkcji. W "gospodarce socjalistycznej" naczelną kategorią ekonomiczną była "realizacja planów", czym miała górować nad "goniącym za zyskiem" kapitalizmem. I socjalizm górował - teoretycznie, w uchwałach partyjnych i sprawozdaniach, ale praktycznie nieludzki kapitalizm produkował dobrze i coraz lepiej, a ludzki socjalizm knocił wszystko coraz bardziej i to na skalę państwową. Paradoks i zagadka "realnego socjalizmu": we "własnym ustroju" "robotniczo-chłopskim" robotnicy i chłopi pracowali źle i coraz gorzej. Stąd gwałtowne zapotrzebowanie na naukowe zajęcie się "dobrą robotą": czego ludziom potrzeba - oprócz uchwał partyjnych i artykułów piętnujących "brakorobów" - by dobrze pracowali (za nędzne wynagrodzenie) w socjalizmie? Rozwiązaniem problemu miały być właśnie prakseologia i organizacja pracy (skoro świadomość klasowa, moralności socjalistyczna i przymus nie wystarczały). Pomimo ideologicznego kagańca książka zawiera sporo skondensowanej wiedzy z teorii systemów - nawet, jeśli przedstawia tę wiedzę (z wyższej konieczności ideologicznej) w sposób krytyczny. Teoria się rozwijała, praktyka szybkimi krokami zmierzała do totalnej katastrofy roku 1980.
Tony Thorne, Słownik pojęć kultury postmodernistycznej

Tony Thorne zadedykował swój słownik "Rocznikowi '68". Symboliczne wskazanie na pochodzenie współczesnego śmietnika, jaki z rozpędu i zgodnie z "postmodernistycznym" nicowaniem pojęć nazywa się "kulturą". A przecież nie ma, bo nie może być, "kultury postmodernistycznej". Wszak istotą postmodernizmu jest właśnie jego antykulturowy, kontrkulturowy charakter. Oto jądro "postmodernizmu": wiedza i związana z nią prawda zastąpione ideologią i różnymi prymitywnymi wierzeniami, dobro zastąpione jawnie głoszonym i praktykowanym złem, piękno i harmonia świadomie gwałcone brzydotą i obrzydliwością, szacunek dla ludzkiego życia zastąpiony histerią ekologiczną wspartą zmuszaniem do aborcji, eutanazji i kultem dla eugeniki, półanalfabeci i półgłówki czczeni jak bogowie i przedstawiani jako geniusze. A wszystko w chaosie pojęć, gdzie celowo niszczy się znaczenia słów: dyktaturę zdeprawowanej mniejszości nazywa się demokracją, totalitarną wszechwładzę państwa i totalną kontrolę rodziny sprawowaną przez państwowe organy nazywa się wolnością, zniewolenie i przymus nazywa się krzewieniem tolerancji, agresywną cenzurę światopoglądową nazywa się dialogiem społecznym, bluźnierstwo nazywa się religią, atak na chrześcijaństwo i chrześcijan nazywa się tolerancją religijną, ludzkim działaniem nazywa się działanie powodowane instynktami i elementarnymi, fizjologicznymi podnietami i pobudkami, życie na kredyt nazywa się działaniem gospodarczym, gospodarkę sparaliżowaną setkami urzędniczych regulacji i "drukowanie" pieniędzy nazywa się wolnym rynkiem, itd, itd, itd. W miejsce sensownego trudu, systematycznej i celowej pracy i wypoczynku po trudzie wprowadza się "zabawę" pojmowaną jako nieustanną utratę świadomości w obłąkanym, fizycznym odurzeniu. Zebrane w jednym tomie "mody, kulty, fascynacje" (taki podtytuł) właśnie przez to, że zebrane razem porażają swoją gigantyczną głupotą. Aż trudno uwierzyć, że ludzie mówią, piszą, robią i wierzą w takie brednie. Bo najkrótszą definicją postmodernizmu będzie określenie go jako światopoglądu, który zbiera w sobie wszystkie zabobony (by użyć określenia O. Bocheńskiego), w jakie wierzył człowiek od zarania dziejów i na całym świecie. Zbiór wewnętrznie sprzeczny, w którym np. wiara w różne pogańskie gusła sąsiaduje z wiarą w "naukę". Oto świat duchowy współczesnego "człowieka prymitywnego" - zapoznany i odrzucony dorobek duchowy cywilizacji europejskiej. Po raz pierwszy w dziejach nieokrzesani i agresywni barbarzyńcy, groźni dla kultury i cywilizacji, nie przybyli z zewnątrz, " spoza gór i rzek". Zostali wyhodowani przez tę cywilizację: w "oświeconym" systemie edukacyjnym. W szkołach, w których z założenia jajo mądrzejsze jest od kury (jeden z fundamentalnych absurdów postmodernizmu: dorośli mają uczyć się od dzieci). Książka uzmysławia jeszcze jedną, przerażającą prawdę, choć może to uzmysłowienie nie jest zgodne z intencją autora: otóż logiczną konsekwencją "kultury postmodernistycznej" będzie rzeź prawdziwa. Po zabiciu ducha (czyli człowieczeństwa) przyjdzie kolej na ciała (czyli na ludzi). Armagedon ante portas. ©Antykwariat Domowy™
Tore Zetterholm, Ilustrowany Przewodnik Literatura Świata

Idealny zbiór wiadomości dla salonowych omnibusów. Człowiek światowy, obywatel jeśli nie świata, to przynajmniej Europy, znajdzie w tej książce przede wszystkim moc ilustracji (wiadomo: zobaczyć, to nawet więcej niż wiedzieć) oraz wystarczającą dawkę opinii i ocen (zgrabnie zmieszanych z informacjami), by mógł błyszczeć w towarzystwie jako człowiek oczytany. Oczywiście, taki "człowiek kulturalny" nie musi czytać oryginałów (zresztą prawdę powiedziawszy dużo literackiej twórczości to tylko słoma i strata czasu), wystarczy, że przejrzy (w dosłownym sensie) niniejszy "Przewodnik", a może śmiało prezentować się salonowemu towarzystwu "wyciętemu z gazet" i "ulepionemu z telewizji" jako znawca literatury światowej, a nawet rodzimej (rzecz jasna z odpowiednim dystansem do polskiej zaściankowości). Ogólna zasada jest prosta: pisarze "nowocześni", "postępowi", "odważni", itp. są przedstawiani w samych superlatywach, natomiast pisarze, którzy traktują pisarstwo jako sztukę, więc starają się, by ich twórczość służyła pięknu, prawdzie i dobru są przedstawiani zawsze z uwagami krytycznymi. Można odnieść wrażenie, że nic tak nie dyskwalifikuje pisarza, jak "konserwatyzm", czyli właśnie zdrowe odróżnianie piękna, dobra i prawdy od głupoty, obrzydliwości, fałszu, brzydoty i dewiacji. Kwintesencja "salonowego wychowania" (Wiech): można prawie nic nie wiedzieć - wystarczy znać "postępowe" oceny. I temu służy ta książka: wbiciu do światowych głów "postępowych" ocen. "Tak hartuje się stal", czyli młotkowanie w imię postępu.
W. Eberhard, Symbole Chińskie. Słownik

Książka wyjaśnia około 400 symboli chińskich i obiektów często pojawiających się w symbolicznych opisach.
Wielka Encyklopedia Lotnictwa, książki oraz DVD

Wielka Encyklopedia Lotnictwa - jak pisze wydawca: "najbardziej kompletny zbiór danych z dziedziny awiacji". I rzeczywiście, dzieło przytłacza nie tylko wielkością materiałów wydrukowanych, ale również ilością współtworzących Encyklopedię filmów DVD. Sto czternaście zeszytów (zapełniających cztery segregatory) i tyle samo płyt DVD! Jest co czytać (kopalnia informacji historycznych i danych technicznych) i oglądać na papierze (ogromna ilość ilustracji: zdjęć, przekrojów, schematów malowania, planów...) oraz na ekranie (114 płyt DVD z filmami dokumentalnymi i historycznymi, często publikowanymi tylko w tym wydawnictwie). Na całą Encyklopedię trzeba mieć albo porządne półki, albo wytrzymałą szafkę: filmy i segregatory zajmują około dwóch (!) metrów i ważą kilka kilogramów. Zeszyty z filmami wydawano przez kilka lat. W każdym zeszycie były karty z różnych działów Encyklopedii do samodzielnego podzielenia na tematy i do samodzielnego umieszczenia - zgodnego z tymi tematami - w segregatorach. My ich jeszcze nie podzieliliśmy: lektura i praca na długi czas. Miłośnik lotnictwa będzie miał co robić przez lata: czytanie, segregowanie tematyczne materiałów, oglądanie filmów DVD. Rzeczywiście wielka encyklopedia.
Wielka Encyklopedia Lotnictwa, nr 1, wydanie specjalne oraz film DVD

Pierwszy numer wydawnictwa, które ukazywało się przez kilka lat. Do każdego zeszytu, zwierającego materiały przeznaczone do uzupełniania różnych działów encyklopedii, dołączana była płyta DVD z filmami dokumentalnymi o historii lotnictwa: o statkach powietrznych, o walkach w powietrzu, itp. Jak wyglądała Encyklopedia Lotnictwa w całości można zobaczyć w Antykwariacie, bo mamy również (niezależnie prezentowany) komplet zeszytów, segregatorów i filmów.
Wielki słownik francusko-polski, tom I i II

Absolutny rarytas, dzieło bezkonkurencyjne: największy i najlepszy słownik francusko-polski wydany na świecie! Około 200 000 wyrazów, wyrażeń i zwrotów. Największy, najlepszy i... najcięższy - prawie trzy i pół kilograma. Imponującej wadze fizycznej odpowiada równie imponująca waga merytoryczna. Dla miłośników języka francuskiego rzecz wręcz niezbędna.
Wielki słownik ortograficzno-fleksyjny

Wielki słownik ortograficzno-fleksyjny to, jak zapewnia wydawca, najbardziej aktualny i największy słownik ortograficzny w Polsce i jednocześnie jedyny słownik uwzględniający pełną odmianę (fleksję) wszystkich wyrazów. My dodamy, że jest duży i ciężki.
Wiesław Boryś, Słownik etymologiczny języka polskiego

Dzieło wybitne. "Arcydzieło, rewelacja i sensacja, nowość absolutna" jak wykrzykiwał na targu pewien mistrz amatorskiego marketingu (co prawda nie chodziło o dzieło prof. Borysia, ale przecież metody reklamy są te same, czy rzeczą oferowaną jest słownik czy też pietruszka albo o maść rozgrzewająca obolałe członki). Tak czy inaczej - do rzeczy: w oferowanym Słowniku znajdziemy wciągające i niesamowite historie oraz losy, wyrazów od "a" do "żyzny". Czyta się jak dobrą powieść sensacyjną. A przy okazji ile wiedzy!
Władysław Kopaliński, Koty w worku czyli z dziejów pojęć i rzeczy

"Koty", bo tom jest zbiorczym wydaniem trzech, opublikowanych wcześniej i oddzielnie, książek: "Kot w worku", "Drugi kot w worku" i (tego można było się spodziewać) "Trzeci kot w worku". Gawędy o 238 wybranych z dziejów i kultury (dosyć dowolnie) sprawach, zdarzeniach, pojęciach, rzeczach.
Władysław Kopaliński, Słownik przypomnień

Pomoc niezastąpiona w sytuacjach, kiedy doskonale wiemy o co nam chodzi, ale zapomnieliśmy, jak to coś się nazywa. Słownik przypomina na 3 różne sposoby. Zapomnieć można wszystko, ale z tym słownikiem można też wszystko sobie przypomnieć.
Władysław Kopaliński, Słownik wydarzeń, pojęć i legend XX wieku

Alfabetycznie ułożony, bardzo subiektywny zbiór różnych pojęć, zjawisk i opinii, które autorowi wiążą się z XX wiekiem: od 'Anonimowi Alkoholicy' do 'Żywice syntetyczne'. Zbiór powstał jeszcze w portretowanym słownikowo wieku, w 1998 roku, czyli w czasie, który w oczywisty sposób wykluczył dystans do opisywanego wyrywka dziejów. Zbiór wywołał recenzencki zachwyt zawodowego donosiciela (donosił nawet na własną rodzinę!) - ideowego współpracownika służby bezpieczeństwa, uchodzącego w PRL-u za pisarza i autorytet moralny, Andrzeja Szczypiorskiego, co okazuje się dzisiaj zaskakującym i dosyć przewrotnym "podsumowaniem" całej publikacji. Tym bardziej, że pojęć: "agent", "tajny współpracownik SB", "donosiciel" nie ma w 'Słowniku...'. Cóż, Kopaliński najwyraźniej nie uznał ich za istotne dla opisu PRL-owskiego XX wieku. To tak, jakby w 'Słowniku polskiej wsi' zabrakło np. hasła "świnia"...
Władysław Litmanowicz, Jerzy Giżycki, Szachy od A do Z

Dwa tomy encyklopedii szachów - od "Aaron Manuel" (szachista narodowości... indyjskiej, to oczywiste) do "żywe szachy". Prawie 1500 (!) stron o szachach: o szachistach, historii tej gry i - co najważniejsze - o samej grze. Partie, posunięcia, turnieje. Nie sposób obyć się bez tej książki - jeśli kocha się szachy, rzecz jasna. Na zakończenie indeks osobowy (oraz... no cóż, szachy to gra błędów, więc encyklopedię kończy errata - 4 stronicowy spis ważniejszych błędów).
Władysław Stróżewski, Ontologia

Pozycja obowiązkowa w bibliotece każdego miłośnika filozofii. Swoją drogą to zabawne: "miłośnik filozofii", czyli metamiłośnictwo ("miłośnik umiłowania mądrości"). Tak, czy inaczej dzieło syntetyczne i po mistrzowsku porządkujące.
Encyklopedia Odkrycia młodych Larousse Gallimard

Agitka z frontu walki ideologicznej. Historia świata przyrządzona dla młodzieży nieczytającej, czyli historia obrazkowa. Autorzy są socjalistami i/lub komunistami oraz - co oczywiste - skrajnymi materialistami. Prawie 1600 stron obrazków z lakonicznymi podpisami, których głównym celem nie jest przekazanie informacji, ale "kształtowanie postaw", czyli wpojenie "oglądaczom" (bo nie czytelnikom - zważywszy na proporcje obrazków i tekstu) politycznie poprawnych ocen i postępowych sądów. Gdyby pominąć ilustracje i wydrukować tylko ich podpisy, to całe opasłe "dzieło" skurczyłoby się do kilkunastu stron druku, do kilkunastu stron banałów i nieprawd. Podręcznik do ogłupiania: bo tylko głupiec sądzi, że wie wszystko np. o atomie, bo zobaczył jego rysunek. Człowiek normalny jako oczywistość przyjmuje fakt, że wie mało, a jeszcze więcej nie rozumie, głupiec natomiast uważa, że wie wszystko i wszystko rozumie, bo zobaczył film w telewizji albo obejrzał kilkanaście kolorowych obrazków. Wpajanie przekonania, że wiedza zawarta jest w kolorowych obrazkach jest produkowaniem kretynów. Ale czy nie o to chodzi we współczesnej edukacji? Czy jej celem nie jest produkcja niewolników łatwych do sterownia, bo wrażliwych jedynie na bodźce zmysłowe? Wydawnictwo roi się od fałszów i nawet całkowitych idiotyzmów zaczerpniętych żywcem z sowieckich ulotek na szkolenia partyjne: średniowiecze jest ciemne, wiara i religia są błędem ludzkości, narodowo socjalistyczne Niemcy i Włochy Mussoliniego to prawica i faszyzm, Związek Sowiecki pod rządami Stalina był państwem demokratycznym, a Polska do wybuchu wojny była sojusznikiem Hitlera, realizującym jego politykę... . W zasadzie do każdej strony tej "encyklopedii" można by dołączyć stronę sprostowań i wyjaśnień. Autorzy, również zgodnie z gazetowym wyobrażeniem na temat "nauki" i "wiary", przekonują, że obie stoją w sprzeczności, bo pierwsza ma być krainą "rozumu", a ta druga królestwem "ciemnoty". Nic przeto dziwnego, że nie znajdziemy w tej "encyklopedii" świadectw naukowców, dla których poszukiwanie prawdy było naturalnym i koniecznym uzupełnieniem ich religii. Nie znajdziemy więc ani słowa np. o religijności Ludwika Pasteura ("właśnie dlatego, że wiele badałem i rozmyślałem, zachowałem wiarę wieśniaka bretońskiego, a gdybym jeszcze więcej badał i rozmyślał, miałbym wiarę wieśniaczki bretońskiej"), znajdziemy natomiast całą plejadę szaleńców, którzy, mianowani przez "siły postępu" na "humanistów", głosząc "miłość do człowieka" postulowali jego "wyzwolenie" poprzez zaprowadzenie totalnej kontroli społecznej, byli piewcami eugeniki i uzasadniali budowę obozów koncentracyjnych. Oto świat bez Boga. A co, jeśli Bóg istnieje? Wszak wtedy trzeba by napisać całkiem inną historię świata, na wzór "Państwa Bożego" św. Augustyna: wtedy trzeba by np. związać powstanie europejskich uniwersytetów z racjonalizmem wiary katolickiej, trzeba by np. opisać rewolucję francuską jako szaleństwo upaństwowionej, ślepej zbrodni i jako matkę wszystkich XX-wiecznych totalitaryzmów, wtedy trzeba by np. w opisie I wojny świtowej zawrzeć opis objawień fatimskich i przedstawić ich znaczenie dla losów świata... . Ale jeśli wierzy się, że Boga nie ma, to skąd przekonanie, że przedstawiony obraz świata, te dzieje pełne chaosu i ludzkiego cierpienia, mają jakiś sens? Skąd wiara w "dobroczynność postępu", skoro cały rozwój ludzkości skupił się na rozwoju narzędzi wojny i narzędzi coraz bardziej masowego zabijania? Gdzie sens w zniewoleniu i nędzy prawie wszystkich i w nieograniczonej niczym władzy i nieprzebranym bogactwie ułamka populacji? Chrześcijaństwo widzi historię człowieka jako historię odwrócenia się i odwracania człowieka od Boga, od swego Stwórcy i Ojca. Widzi dzieje jako historię pychy i próżności, jako historię odrzucenia i odrzucania rajskiego daru, a więc jako naturalny wybór - przez człowieka mówiącego Bogu: "nie!" - zła i cierpienia. Dzieje ludzkości to zatem dzieje upadku, z którego wyzwolić może jedynie przyjęcie Ofiary Jezusa Chrystusa. Każda inna droga jest tylko coraz bardziej bolesnym i szalonym błądzeniem w ciemności. Ale do tego opisu człowieczego upadku chrześcijaństwo dołącza rzecz najważniejszą, czyli Obietnicę Zbawienia. Oto jest Dobra Nowina: Bóg czeka ze swoim szczęściem na wszystkich, którzy chcą z własnej woli do niego przyjść. Ale ci, którzy nie chcą - w czym pokładają nadzieję? Skąd ich wiara w lepsze jutro, skoro szalony świat - co sami przecież widzą - jest całkiem bez-nadziejny? Skąd ich wiara w racjonalność, skoro twierdzą, że powstanie i rozwój życia to efekt przypadku i ślepego losu? Paradoks? Cóż, skoro nie wierzy się w prawdy podstawowe, to chyba oczywiste, że obraz świata zbudowany na fałszu również będzie fałszywy, a wiara w bez-sens urodzi bezsensowny obraz świata.



